Żyj, jak lubisz! Wywiad z Ewą Kasprzyk

Rozmawiała: Beata Nowicka, fotografował: Adam Pluciński

Data publikacji: 19.05.2022

Żyj, jak lubisz! Wywiad z Ewą Kasprzyk

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 6/2022.

Trzy lata temu postanowiła zmienić w swoim życiu wszystko. Dziś Ewa Kasprzyk ma nowego partnera, nowy dom i wiele nowych ról do zagrania. Mówi: – Zawsze idę na całość. Nie da się być trochę w ciąży!

PANI: „Ewa, pierwsza dama Raju” – takie zdanie przeczytałam na murze, jadąc pociągiem przez Śląsk.

EWA KASPRZYK: Piękne...

Też tak pomyślałam, ale chyba trochę ode­rwane od kobiecej rzeczywistości.

Ostatnio kręciłam dwa seriale, wstawałam o piątej. Spóźniłam się na nasze spotkanie, bo przeciągnęły się próby do programu, a jak skończymy rozmawiać, pędzę na na­granie audiobooka. Nie zdążyłam nic zjeść, odpadły mi paznokcie, ale nie mam kiedy zrobić…(śmiech) Czasami zapominam, że jestem kobietą. Wydaje mi się, że jestem pracownicą. Pszczółką, która cały czas się uwija, żeby wyprodukować miodek. Mo­głabym odpuścić, powiedzieć sobie: „Już się nagrałam. Teraz odpoczywam”, ale mnie to nie dotyczy. Może chodzi o chęć udowodnienia sobie i innym, że życia ko­biety, aktorki nie definiuje PESEL? Wpojo­no mi, że człowiek, który stoi w miejscu, więdnie. Gdybym uznała, że wszystko, co fajne, już mi się przydarzyło, to po co żyć? Kiedy rano wstaję, lubię mieć świado­mość, że będę musiała o coś powalczyć.

Ja też. To mi dodaje energii na dzień dobry.

No właśnie! A z drugiej strony znam ludzi, którzy marzą tylko o tym, żeby dociągnąć do emerytury, a potem uprawiać ogródek. I są w tym szczęśliwi. Kwestia wyboru, wrodzonych predyspozycji. Przez więk­szość życia nie miałam ogródka. Teraz mam, bo pół roku temu przeprowadziłam się na wieś. Ale do głowy mi nie przyszło, żeby tam sadzić warzywne zagony. Obser­wuję wiewiórkę, która skacze po drzewie, daję jej orzeszki, chodzę z psem na spacer do lasu, budzi mnie śpiew ptaków, wsłu­chuję się w ciszę. Zabawne, bo na początku ta cisza mnie przerażała. Wprowadziłam się tego domu w najgorszym momencie, był grudzień, o godzinie 15 robiło się ciem­no i ciągle padał deszcz. Za płotem czarny las. Koszmar! To był kolejny etap w moim życiu, kiedy zaczęłam od zera.

Wiem i zastanawiam się: to głód czy apetyt na życie?

Głód to mam teraz, bo od rana nic nie jad­łam. (śmiech) A na poważnie… nie wiem. Te wywiady są najgorsze, bo trzeba się zdefiniować, nazwać różne rzeczy, co nie jest proste. Głód jest zachłanny, niemal zwierzęcy, trzeba go natychmiast zaspo­koić, więc pozwoli pani, że zamówię sobie stek z sałatą. Apetyt jest bardziej elegan­cki. Kojarzy mi się z czereśniami. Apetyt, czyli smakowanie. Nigdy nie bałam się po­dejmowania radykalnych decyzji. Mam to w naturze. Jestem zodiakalnym Kozioroż­cem, który cały czas musi dążyć do celu, ale często dociera tam, gdzie inni nie dają rady. Jako kozica umiem kopnąć. Rogi też mi przez lata wyrosły, mogę nimi przywa­lić, metaforycznie oczywiście. (śmiech) Z Gdyni do Warszawy przeprowadziłam się po czterdziestce. Miałam swoją publicz­ność, byłam gwiazdą teatru Wybrzeże, grałam w filmach, żyć nie umierać i odci­nać kupony, ale…

To nie dla pani!

To nie dla mnie. Denerwowało mnie, że wszystko w moim życiu stało się takie przewidywalne, monotonne, schematycz­ne, znane, dostępne. Któregoś dnia za­dzwonił do mnie Edmund Karwański, dy­rektor teatru Kwadrat: „Pani Ewo, mam dla pani rolę w «Złodzieju». Grają Kobu­szewski, Kopiczyński i Wawrzecki oraz pa­ni z Renatą Dancewicz. Czekam na panią w Warszawie”. Decyzję podjęłam w se­kundę. Mąż trochę kpiąco, jak to inżynier sceptyk, mówił: „A co ty będziesz w tej Warszawie robiła”, ale puścił. Gosia miała wtedy 13 lat, musiała zostawić ukochaną szkołę tenisową i przyjaciół, a w Warszawie nie znała nikogo. Początki były bardzo ciężkie.

Rok po przeprowadzce do Warszawy zagrała pani genialną, obsypaną nagrodami rolę w filmie „Bellissima” w reżyserii Artura Urbańskiego.

A w tym czasie zmarła moja mama. Na fe­stiwalu filmowym w Gdyni mówiłam, że zawdzięczam tę nagrodę mamie, bo wtedy nie mogłam z nią być.

Miała pani wyrzuty sumienia?

Miałam. Do dziś mam. Ale mama mi po­wiedziała: „Ty, dziecko, graj. To ważna ro­la, jedź do Warszawy”, bo przez jakiś czas mieszkała u mnie. Zaopiekowali się nią mój brat, siostra i tato, który stanął na wyso­kości zadania. Nigdy nie zapomnę, jak po­szła do szpitala. To miał być rutynowy za­bieg, wycięcie kamieni, okazało się, że to rak w zaawansowanym stadium. Szok. Mama była bardzo słaba. Nie chcieliśmy jej powiedzieć prawdy, ale ona ją czuła. Wie­działa. Mówiła o metafizycznych znakach: „Jak się dzisiaj obudziłam, była przy mnie moja mama”. Nawet teraz mam ciarki, jak o tym mówię. Ostatnie tygodnie spędziła w domu, na morfinie. Czasami przyjeżdża­łam do Stargardu w środku nocy prosto z planu „Bellissimy”, jeszcze z doczepio­nymi włosami à la Violetta Villas i mama ledwo mnie poznawała, to było tragi-komiczne. Zmarła, kiedy byłam w Warsza­wie, wciąż to przeżywam…

Z domu wyszła pani odważna, silna, pewna siebie. Pani się ani się nie wstydzi, ani nie boi swojej kobiecości.

Coraz częściej spotykam młode kobiety, które starają się być androgyniczne. Lubią zatracać swoją kobiecość, żeby ktoś nie pomyślał, że są słabe i niezaradne. I ja to rozumiem. Nie po to się wyemancypowa­łyśmy, żeby teraz ktoś nam mówił, że cze­goś nie możemy zrobić, bo jesteśmy deli­katne. Do wszystkiego dochodziłam sama, do dziś tak mam. Zawsze chcę mieć ostat­nie zdanie. Lubię mieć pewność, że wszystko zostało zrobione tak, jak zapla­nowano. A z drugiej strony uważam, że tę naszą kobiecość trzeba ocalać od zapo­mnienia. Dmuchać i chuchać. Wyobraża sobie pani schłopiałe społeczeństwo?

Nie. I jest mi miło, gdy mężczyzna podaje mi płaszcz czy przepuszcza w drzwiach.

Fajne są takie małe gesty. Ale jak mnie mój facet za często wozi samochodem, buntuję się: „Ja też bardzo lubię prowadzić mój samochód!”. Michał najchętniej wo­ziłby mnie wszędzie, ja nie jestem do tego przyzwyczajona. Najbardziej lubię, jak przywozi mi kanapkę do teatru. Kiedy się poznaliśmy, od razu zauważył, że nigdy nie jem przed spektaklem. Któregoś wie­czoru przyszedł do mojej garderoby i wy­jął jakieś zawiniątko w sreberku. Pytam: „A co ty tu masz?”. To była kanapka z szynką i dodatkami, którą specjalnie dla mni

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się