Życie na wysokim C. Wywiad z Katarzyną Sokołowską

Rozmawiała: Joanna Nojszewska, zdjęcia: Dorota Szulc/Shootme

Data publikacji: 02.07.2025

Życie na wysokim C. Wywiad z Katarzyną Sokołowską

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 8/2025

Wydaje werdykty, ale i sama bywa recenzowana. Jako szara eminencja świata mody, dojrzała mama. Bierze do serca krytykę? Nie, ale musiała się tego uczyć. Reżyserka pokazów i jurorka talent show Kasia Sokołowska mówi, jak dzieciństwo zaprogramowało jej zawód i dlaczego mimo modnej inkluzywności nie każda dziewczyna może być modelką. Uwaga, w tekście będzie też jeden patent na rozładowanie stresu.

Strzelisty apartamentowiec w centrum Warszawy. Widok z okna na sznureczki aut i ludzkie mrowie jest „hipnotajzing” (jak mawia koleżanka Kasi z programu Top Model, Joanna Krupa). Pijemy herbatę z trawą cytrynową. Kiedy zachwycam się zielonkawą filiżanką i ozdobnym talerzem, Kasia prowadzi do mnie do drugiej, ukrytej części kuchni. Bo ta w salonie jest śliczna – minimalistyczna, z lśniącymi blatami, prawie bez sprzętów. A malutka za ścianą – swojska, miszmaszowa. O ścianę opiera się tam wielkie lustro, przed nim kolekcja biskwitowych figur – Maryjki i inne postaci. Dekoracyjnie, teatralnie, z duszą. Po dwóch godzinach rozmowy wychodzę z może ryzykownym, ale malowniczym wnioskiem: taka właśnie jest Kasia. Jak te dwie scenografie. Z wierzchu opanowana, profesjonalna, uładzona, co podkreśla nawet jej gładko zaczesana fryzura (w takiej widujemy ją w telewizji i taką ma podczas naszej rozmowy). Wewnątrz – wrażliwa artystka, która w trakcie rozmowy z pamięci śpiewa mi staropolską pieśń zapamiętaną z chóru, a w chwilach szczęścia puszcza na cały regulator Requiem Mozarta. I dla której frajda z dobrze zrealizowanego pokazu jest odczuwalna fizycznie, „jak orgazm”. I jej zdaniem taka zawodowa satysfakcja nie jest wcale zarezerwowana dla świata mody. „Matematyk też może mieć taki lot”.

Twój STYL: Skoro o locie, to zapytam: kto ci dał skrzydła?

Katarzyna Sokołowska: Po pierwsze mama. Akceptująca, kochająca, wspierająca. Ale ogromny wpływ miała też moja druga rodzina, ta muzyczna. Danuta i Witold Danielewiczowie, szefowie zespołu muzyki dawnej (Scholares Minores pro Musica Antiqua w Poniatowej – red.), moi mentorzy, dyrygenci, wychowawcy. Zaczęłam przygodę w zespole, mając niespełna siedem lat, skończyłam po maturze – więc przechodziłam z nimi wszystkie etapy dorastania, kiedy kształtuje się osobowość. Dzięki nim uczyłam się samodzielności – w pierwszą trasę koncertową pojechałam już jako siedmiolatka. Na trzy tygodnie do Turcji, bez rodziców.

Jak cię w zespole motywowali, oceniali? Kij czy marchewka?

Marchewką było to, że mnie w ogóle puścili na scenę. Zaczęłam wyjeżdżać za granicę – a wiesz, co to znaczyło w latach 80. Zobaczyłam inny świat. Znakomicie pamiętam tę pierwszą Turcję. Mieszkaliśmy u rodzin. W domu, gdzie spałam, miał  się odbyć ślub. Kilka dni obserwowałam, jak stół w pokoju obrastał prezentami, wszędzie były migdały w białym lukrze i chałwa. Na festiwal, w którym braliśmy udział, przyjechała Katharine Hepburn, była ambasadorką UNICEF-u, widziałam ją. Takie rzeczy działały na wyobraźnię, czułam się częścią czegoś wspaniałego. Radość z bycia w zespole, ale i z solowych występów. Najpierw nie umiałam nic, ale z każdym rokiem mogłam więcej.

Na czym grałaś?

Na wszystkich rodzajach fletów prostych, skrzypcach, dawnych instrumentach dętych takich jak krummhorn, kort- holt, cornamusa. Miałam lekcje tańca, śpiewu, emisji głosu. W chórze najpierw byłam w sopranach, potem jako nastolatka – w  altach. Koncerty były spektaklami z dynamiką, scenariuszem, wspaniałymi kostiumami.

A dziś sięgasz po instrument albo nucisz? 

Nie odważyłabym się zagrać, to było tak dawno. Ale czasem coś zanucę. I wtedy ludzie dziwią się: o, ty śpiewasz!

To poproszę.

(Kasia śmieje się, ale za sekundę pewnym głosem wchodzi we frazę staropolskiej, ciut niezrozumiałej dziś pieśni: „Lico blade, złości znak, nie dozwoli czucia salwowaaać”…) Wracając do zespołu, wtedy nie trzeba mi było marchewek. A bogactwo wyzwań kształtowało pewność siebie małej Kasi. Ale jeśli pytasz o kij – był. Pamiętam powiedzenie dyrygenta, pana Witka, kiedy nie był zadowolony z czyjegoś wykonania, coś poszło fałszywie czy nierówno, wołał: „Do Orpelowa mi z tym!”. Nie wiem, skąd to wziął (po rozmowie sprawdzam: wieś w Łódzkiem, dość daleko od Poniatowej, więc sprawa dalej tajemnicza – red.). Hasło „do Orpelowa” znaczyło „na pewno nie do Paryża”, czyli jeszcze musimy popracować. (śmiech) Dziś to się wydaje szokujące, ale nasze sale prób nazywały się… Katownia Mała i Katownia Duża. I nie miało to nacechowania negatywnego. Chodziło po prostu o miejsca, gdzie mozolną pracą trzeba dojść do efektu.

A efekt był. Rodzice, zapisując cię tam, zrobili wielki prezent.

Większy niż można było się spodziewać. To wtedy wgrały mi się na „twardy dysk” schematy myślenia, które działają w  moim życiu do dziś. Z koncertów mam zakodowane uczucie satysfakcji, podniecenia, adrenaliny. To wręcz fizyczne doznanie. W dorosłym życiu włącza się, kiedy stoję w reżyserce. Trwa pokaz mody, zarządzam kawałkiem rzeczywistości, tworzę spektakl. Wyzwala się energia tu i teraz. „Panuję” nad publicznością i tym, co się dzieje na wybiegu. Te emocje to jest moja nagroda, stymulacja i szczęście, które chcę przeżywać wciąż i  wciąż. I dla których jestem w stanie dużo znieść i ciężko pracować. Znowu czuję się, jakbym miała12  lat i  stała w  chórze, w  kościele we Francji, który słynie z  najlepszej akustyki na świecie. Z jednej strony jestem częścią zespołu, a z drugiej wyraźnie słyszę tylko swój głos. I coś mnie niesie do nieba. Myślę, że wiele osób rozumie te emocje niezależnie od tego, jaki zawód wykonują. Muszę dodać, że lata w „Katowniach” sprawiły, że mam skłonność do perfekcjonizmu – wszystko ma być na wysokim C. Jak tego nie czuję, jest mi źle. Dążę do jakości – co jest rzeczą z natury pozytywną, ale też uciążliwą i bardzo „angażującą”. 30 lat w zawodzie przeleciało jak sekunda i na pewno przez pracę, której się oddałam w stu procentach, wiele straciłam. Coś za coś. Życie osobiste pozostawiało wiele do życzenia. Pamiętam, jak płakałam w taksówce, gdy wracałam z pokazu do pustego domu. Płakałam jednocześnie ze szczęścia, że się udało, i z samotności, bo nie miałam z kim dzielić sukcesu. A  to już nie był ten moment, że robisz to z rodzicami. Im większa radość z pracy, tym więcej było łez... Z drugiej strony, nie narzekajmy, bo dzięki zawodowi dużo od życia dostałam.

I jako ekspertka zostałaś zaproszona do Top Model. Wydaje się: lekki chleb, ale przecież wrażliwy człowiek nie może nie mieć wątpliwości – werdykty mają wpływ na czyjeś życie.

Tak, zwłaszcza że w modelingu nie jest tak jak w muzyce. Tam grasz i jest albo fałsz, albo właściwa nuta. A tu – sprawa „wr

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Twój Styl

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się