ZAGRAŁAM VA BANQUE. Wywiad z Izabelą Kuną
Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 12/2023
Czy artystka musi poddawać się definicji? Być delikatna albo silna, nadwrażliwa lub stabilna. A może da się łączyć sprzeczności, ale być szczerą?
Izabela Kuna spotkała się z realnym życiem. Przeszła rozwód, doświadczyła samotnego macierzyństwa. Pamięta trudny czas, gdy nie miała aktorskich propozycji. Z dystansu widzi w tym sens. Wyzwania i porażki zbudowały ją na nowo. Dziś ma kochającą rodzinę i wysoką artystyczną rangę. Rywalizuje już tylko ze sobą. Mówi: „Jestem kobietą odważną, która trochę się boi”.
Aktorka, pisarka, nauczycielka sztuki. Artystyczna dusza. Do trzydziestki uważała, że nie jest wystarczająco dobra. Jako kobieta, aktorka, matka długo była swoim najsurowszym krytykiem, choć dawała z siebie wszystko. Pracowała na trzech etatach, samotnie wychowywała córkę. Widziała głównie powinności, nie przyjemność. Akceptować siebie nauczyła się przed czterdziestką. Wraz z sukcesem zawodowym. Nauczyła się myśleć: „Zrobiłam tyle, na ile mnie było stać, najlepiej jak mogłam. Jestem fajna”. Jej partner, Marek Modzelewski, lekarz i dramaturg (autor scenariusza filmów Teściowie i Teściowie 2, w których Iza gra jedną z głównych ról), twierdzi: „U Izy nie ma nic pośrodku. Albo wpada w euforię, albo w rozpacz”. Wanda, jej bohaterka z Teściów, podbiła serca milionów widzów. W filmie mówi: „Ze szkła nie jestem”. W życiu Iza powtarza to samo. Gdyby mogła cofnąć czas, sobie 20-letniej powiedziałaby: „Nie bój się. Wierz w siebie. Jesteś zdolna, ładna, mądra i bystra. Żyj po swojemu”.
Twój Styl: Zasłyszany w pociągu dialog dwóch kobiet. Młodsza: „Szczęście istnieje?”. Starsza: „Tak. Dla innych”. Kiedy uwierzyłaś, że możesz być szczęśliwa?
Izabela Kuna: Zawsze miałam nadzieję, że będę. Ale gdy już byłam, bałam się, że to tylko na chwilę. Że nie zasługuję. To kwestia wychowania. Przekonania, że wszystko, co robię, nie jest takie, jakie powinno. W każdym wymiarze. Źle się ubieram, bo jak chłopak. Za głośno się śmieję. Mam piątki, na które nie zasłużyłam. Tak twierdziła moja mama, która była wybitną nauczycielką. Uczucie, że nie jestem wystarczająco dobra, pokutowało we mnie przez lata. Na imprezie rodzinnej usłyszałam, jak jeden z gości mówi o mnie: „Gdzie diabeł nie mógł, tam małą Kunę posłał”. Wynikało z tego, że byłam dzieckiem przebojowym, śmiałym, niegrzecznym. Zdumiało mnie to, bo ja tego nie pamiętam! Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy się buntowałam. Wydaje mi się, że nie. A może zapomniałam o tym. Chciałam być fajniejsza, niż byłam.
Uległość jest doświadczeniem pokoleniowym wielu kobiet.
Dlatego o tym mówię. Byłam własnym cenzorem. Wciąż się zastanawiałam: wypada czy nie wypada? Co pomyślą o mnie inni. Spontaniczna byłam, gdy rodzice wychodzili z domu. Przebierałam się, tańczyłam, biegałam z mikrofonem i przed lustrem śpiewałam piosenki Edyty Geppert czy Michała Bajora. Moja ulubiona to Ogrzej mnie i oczywiście Ja wbity w kąt. Symboliczne… Gdy byłam sama, czułam się wolna. Poza tym spełniałam oczekiwania dorosłych. W szkole – nauczycieli, w domu – mamy i taty, którego wynoszę na piedestał. Nigdy nie chciałam go zawieść. Przypomniałam sobie niedawno historię z kolonii. W ostatni dzień grałam w piłkę ręczną i złamałam palec. W szpitalu założyli mi gips i nazajutrz wróciliśmy do Tomaszowa. Podjechaliśmy pod zakład, gdzie czekali rodzice. Ojciec, mimo że bardzo mnie kochał, nie przytulił mnie i nie pocieszył. Zobaczył gips, posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie i westchnął: „O Jezu!”. A ja poczułam wstyd, że...
…go zawiodłaś?
Tak. Tata cierpi i to jest moja wina. Wieczne poczucie winy – kolejny rys pokoleniowy. Łatwiej nam powiedzieć, że coś się nie udało, niż cieszyć się z sukcesów. Kiedy dostałam się do szkoły teatralnej w Łodzi, byłam szczęśliwa, ale się bałam, że za bardzo, że to zaraz minie. Pamiętam, że po ogłoszeniu wyników pojechałam na kilka dni na Mazury. Zamiast opijać sukces, martwiłam się, że ojciec został sam w domu, bo mama wyjechała na wieś. Pływałam trzy godziny kajakiem po jeziorze i dostałam porażenia słonecznego. Rano, z gorączką, wsiadałam do pociągu i wróciłam do Tomaszowa. Tak się ucieszyłam, że się spaliłam na słońcu. (śmiech) Czy tak powinna wyglądać radość z sukcesu?
Z czym w Tomaszowie kojarzyło ci się szczęście?
Z wizytami gości. Nie mieliśmy samochodu ani telefonu, ale w domu było mnóstwo książek, pełna lodówka i barek z dobrymi trunkami. Tato dostawał je w prezencie od ludzi, którym pomagał. Był bardzo lubiany. Rodzice prowadzili dom otwarty. Przewijały się przez niego rubaszne ciocie i wujkowie ze wsi, koledzy ojca z pracy, sąsiedzi, nauczycielki, koleżanki mamy, dystyngowana pani doktor z mężem, który zawsze wypijał o kieliszek za dużo, choć go szturchała łokciem... Siedziałam na tych przyjęciach z wypiekami na twarzy i oglądałam je jak film. To były chwile totalnego szczęścia. Gwiazdą była ciocia Ada, rajski ptak z Tomaszowa. Poświęciłam jej pamięci rozdział książki Klara jedzie na pogrzeb. Ekscentryczna i wyzwolona. Miała kochanka, nosiła krótkie spódniczki i gołe stopy już w kwietniu – dla mojej matki było to nie do przyjęcia, bo damy nosiły pończochy – utapirowany kok i złotą biżuterię. Piła koniaczek, plotkowała z moim tatą i perliście się śmiała. Uwielbiałam ją za to, że żyła, jak chciała.
Kiedy wyjechałaś do Łodz
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz