Wszystko jest po coś. Wywiad z Marią Pakulnis
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 1/2023
Ciepła, urocza, pełna życia. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia wpada się „na indyka” do Marysi, bo gotuje jak szefowa kuchni. A jak opowiada! O surowym dzieciństwie, niełatwym małżeństwie, Kieślowskim i marzeniach. Bo przecież jeszcze wszystko się może zdarzyć.
Uśmiecha się pani od progu. Zaprasza gości, po chwili rozmowy już chce się do pani przytulić. Te cechy ma pani od dziecka czy wypracowane przez lata?
Ja wielu ludzi w życiu przytulam, przygarniam. Całe moje dorosłe życie tak wyglądało. Może dlatego, że sama przez całe życie szukałam ciepła i przytulenia. Moje dzieciństwo toczyło się na podwórku, nie w domu. Biegało się po lasach z chłopakami. Było parę starszych koleżanek, które mnie zawsze fascynowały, bo szukałam w nich intuicyjnie wzorca kobiecości, którego w domu nie dostałam. W tych koleżankach szukałam namiastki ciepłej mamy, która tuli, wspiera, pomaga. Mną się nigdy rodzice nie interesowali. Może to były takie czasy, że dzieciaki musiały walczyć o siebie, nikt nam nie organizował czasu, nie pytał, czego potrzebujemy, o czym marzymy. Ba, rodzice prawie ze mną i rodzeństwem nie rozmawiali, zajęci swoim smutkiem i bólem. Kawałek chleba do ręki i na podwórko. Więc moje dzieciństwo to ulica w Giżycku, lasy, Góra Piaskowa, zabawy w kowbojów i Indian. Niczego się poza tym Giżyckiem nie znało, nie widziało.
Była pani najmłodsza w rodzinie?
Tak, byłam czwarta i, jak się często śmieję, „niedorobiona”. Dzieciństwo to są dla mnie trudne wspomnienia. Ja jeszcze dzisiaj rozpracowuję pewne sceny z dzieciństwa, zastanawiam się nad motywacją moich rodziców. Do dziś nie wiem, dlaczego w domu nie mówiło się przez lata, że jest nas czwórka rodzeństwa. Najstarszy brat pojawił się w naszym domu bardzo późno, kiedy byłam wczesną nastolatką. Moja o trzy lata starsza siostra była wychowywana z kolei przez babcię, a do domu wróciła, gdy miała siedem lat i poszła do szkoły. Nie miałyśmy między sobą więzi zdobywanej od dziecka, uczyłyśmy się siebie nawzajem przez następne lata. Mam z dzieciństwa jedno zdjęcie – stoimy na nim w piątkę, bo o istnieniu najstarszego brata Marka jeszcze nie wiem. Są na nim piękni młodzi rodzice i trójka ładnych dzieci. Myślę czasem, jaką mogliśmy być piękną rodziną…
Rodzice się kochali?
Nie mam zielonego pojęcia, nigdy nie widziałam między nimi czułości, śladu miłości. Oboje byli poranieni przez wojnę i oboje wyrwani ze swojego naturalnego środowiska. Na pewno wiem, że jeszcze przed wojną się w sobie zakochali. Ojciec został aresztowany za udział w wileńskim AK, w tym czasie jego starszy brat został zamordowany w Katyniu. Ojciec ukrywał się w partyzantce, w lesie. Był bardzo młodym chłopcem. Nigdy o tym nie opowiadał. To było chyba dla niego za trudne. A może nie opowiadał ze strachu… Ojciec zresztą sam się ujawnił. Dostał wiadomość, że jeśli się nie zgłosi, zostanie aresztowany jego ojciec i wywieziony na Syberię do łagru. Zrobił to. Dziadka oszczędzono, a mojego ojca wywieziono do jednego z najcięższych łagrów sowieckiej Rosji, do Workuty, gdzie przy potwornym mrozie kładł przez kilka lat tory kolejowe. Kiedy już byłam dorosła, coś mi opowiedział. Otóż raz w życiu miał odruch, żeby zabić. Wrócił kiedyś w obozie do baraku po kilkunastu godzinach ciężkiej pracy na mrozie. Wyziębiony, wychudzony ze szkorbutem walczył każdego dnia, by przeżyć. Pod siennikiem miał włożony kawałek sitkowego chleba z przydziału i małą butelkę samogonu. Kiedy sięgnął ręką pod siennik, niczego nie znalazł. Pilnujący ich Rusek zaczął go szczuć na innego więźnia, zacząć nim manipulować. Z kozy stojącej w rogu ojciec wziął pogrzebacz rozżarzony do czerwoności i w ułamku sekundy chciał zabić. Ale po chwili opuścił ten pogrzebacz. Nie był w stanie…
Pani rodzice poznali się jeszcze na Litwie?
Tak. Moja matka miała 15 lat, ojciec 18. Ojciec dostał się na praktykę do gospodarstwa ojca mamy gdzieś pod Kownem. Interesował się mechaniką, chciał nawet w tym kierunku pójść na studia. Zakochali się w sobie, ale wojna przerwała to uczucie. Po zajęciu tych terenów przez Sowietów rodzice mamy wraz nią i rodzeństwem uciekli do Polski i zamieszkali najpierw w Jeleniej Górze, potem na stałe w Kątach Wrocławskich. Ojciec po powrocie z łagru wraz ze swoimi rodzicami też uciekał z Litwy. Oni z kolei trafili do Giżycka. Ojciec odszukał mamę, oświadczył się w Kątach i wywiózł mamę po ślubie cywilnym na Mazury. Ona się chyba nigdy nie pogodziła z rozdzieleniem od swojej rodziny. Nie była szczęśliwa. Widziałam ją zawsze smutną, bez chęci do życia, jakby tkwiła w jakiejś głębokiej depresji. Nie była ciepła, nigdy nas nie przytulała. Niczego nam nie czytała, nie opowiadała… Ojciec pracował w mleczarni. Był z nim słaby kontakt. Był po tym łagrze przetrącony psychicznie.
Czy ktokolwiek wtedy okazał pani czułość, pokazał, jak kochać?
Raz na jakiś czas przyjeżdżała do nas babcia Wacia z Kątów. Brała mnie na kolana, czytała bajkę. Boże, co to było za szczęście! Do dziś mam przed oczami obrazek jak kadr filmowy: przy blacie kuchennym babcia mi czyta książeczkę. Ale po paru dniach musiała wracać, a ja zostawałam sama. Ale tę emocję noszę w sobie, pielęgnuję, wracam do niej.
A święta Bożego Narodzenia celebrowało się w pani rodzinnym domu?
Zawsze towarzyszył im strach. Oczywiście nie było prezentów, była tylko paczka od ojca z pracy. W niej mała czekoladka, jedna kubańska pomarańcza, która obłędnie pachniała, i długie cukierki, które wraz z rodzeństwem wieszaliśmy na choince. Prezentów nie było, bo nie było pieniędzy. Czasem na święta pojawiały się gęś i ryby, które ojciec załatwiał na zasadzie wymiany z rybakami za nabiał. On dawał sery, śmietanę i masło, oni dawali mu ryby. Gęś kupowało się raz w roku na miejscowym targu. To były święta z tą gęsią i bez specjalnej atmosfery. Mój ojciec dobrze gotował. Jak matka była zdrowa, też świetnie robiła różne rzeczy. Ojciec często zamykał się w kuchni, najczęściej na kacu, i gotował litewskie cepeliny. Miód w gębie, nigdy potem już tak dobrych nie jadłam. Pulchne, duże z rozpływającym się farszem w środku. Czasem robił szczupaka w galarecie albo suma.
Ojciec sporo pił. Nigdy nie był agresywny, ale to picie pewnie też przekładało się na nastrój matki. Ona uciekała w chorobę, była wiecznie niezadowolona. Nie rozumiałam tego jako dziecko, bo każde dziecko chce być kochane i mieć poczucie bezpieczeństwa. Dlatego ja moich rodziców nie lubiłam. Kiedy dostałam się do PWST, rzadko wracałam do Giżycka.
Studia aktorskie zawdzięcza pani swojej polonistce z liceum pielęgniarskiego w Giżycku. Ona jedyna w panią uwierzyła?
I to jak! Obserwowała mnie dyskretnie całą szkolę, wciągnęła do Teatru Poezji, zachęcała do czytania wierszy i książek. Widziała we mnie coś, czego nikt inny nie dostrzegał. To ona powiedziała do mnie: „Jedź na egzaminy do Warszawy, spróbuj! Jak się nie dostaniesz to trudno, ale spróbowałaś”. Pojechała ze mną na Miodową. Wierzyła do końca.
Dostała się pani do warszawskiej PWST za pierwszym razem. Dyplomowana pielęgniarka stanęła przed komisją składającą się z samych wielkich nazwisk teatru i filmu. Kto był w komisji?
Świderski, Hanin, Bardini, Mrozowska, Łomnicki, Łapicki. Dla mnie to była schizofrenia. Nigdy nie byłam w prawdziwym teatrze, znałam ich jedynie z ekranu czarno-białego telewizora, z teatrów telewizji. Na szczęście siedzieli daleko, za stołem z zielonym suknem. Gdybym stała bliżej, umarłabym ze strachu.
W domu ktoś pani pogratulował?
Matka skwitowała: „A po co ty tam jedziesz i z czego będziesz żyła?”. Tylko tyle. Ściana, obojętność. Kiedy wyjechałam do Warszawy, jakieś drobne pieniądze przesyłał mi brat matki z Kątów Wrocławskich. Dzięki niemu miałam jakiekolwiek pieniądze. Żyliśmy z kolegami biednie, ale wesoło. Na pierwszym roku zaprzyjaźniłam się z Agnieszką Kotulanką i Michałem Bajorem. Jak Michał dostawał paczkę z domu, rozpracowywaliśmy ją w moim pokoju. Śmiechu było tyle i zabawy do późna, że oboje często waletowali u mnie, a Michał spał na kołdrze na podłodze, wciśnięty pod oknem.
Myśli pani często o tym, że wkraczała pani w życie z ogromnymi emocjonalnymi brakami?
Dziś już jestem ukształtowaną kobietą, znalazłam swoją drogę. Jestem spełnioną i matką, i aktorką, ale do dzisiaj czuję ukłucie, że nikt mi nie mówił „Dasz radę, jesteś wspaniała, wierzymy w ciebie”. To jest ta
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz