Ty ciekawa jesteś, bo dziwna taka... Wywiad z Katarzyną Herman
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2024
Aktorka wciąż głodna nowych ról. Kobieta, która przeżyła koniec miłości i poukładała świat na nowo. Katarzyna Herman już nic nie musi, ale cały czas chce.
PANI: Kiedy do ciebie zadzwoniłam, żeby umówić się na spotkanie, powiedziałaś, że masz kalendarz wypełniony niemal do połowy przyszłego roku. Naprawdę wiesz, co będziesz robiła o tej porze w kwietniu 2025?
KATARZYNA HERMAN: Chciałam się wykręcić od wywiadu. (śmiech) Ale naprawdę wiem, gdzie będę w kwietniu 2025 roku. Wiem nawet, gdzie będę w sylwestra 2025/2026 - będę grała spektakl w Krakowie. Więc to prawda z tym kalendarzem. Ale tylko zawodowy mam tak precyzyjnie rozpisany. O życiu prywatnym nie wiem nic. Może będę z Kimś Miłym w Paryżu albo sama w hamaku gdzieś na Podlasiu? A wracając do kwietnia, to będę, mam nadzieję, zmordowana między premierą w rodzimym Teatrze Dramatycznym a drugą w Wydziale Produkcji, którą właśnie zaczęliśmy przygotowywać z Bartkiem Topą. Spędzamy ze sobą ciągle za mało czasu i bardzo chcieliśmy zrobić coś razem w teatrze. (śmiech) Będzie to francuska sztuka o miłości i o tym, co dalej. Namawiam Bartka żebyśmy już teraz uczyli się tekstu, między ujęciami do drugiego sezonu „1670”, ale on twierdzi, że najpierw musi skończyć jedno, żeby skoncentrować się na drugim. Faceci nie mają takiej podzielności uwagi. (śmiech) Mogę ci pokazać, jak wygląda mój kalendarz. Co prawda dziś wyjątkowo nie wzięłam go ze sobą, ale mam zdjęcie w telefonie... (Kasia pokazuje na ekranie fotografię przywiezionego z Japonii kalendarza wielkości stołu, przy którym siedzimy).
Nosisz kalendarz ścienny w torebce?
Naprawdę. (śmiech) Ale tylko na ważne, oficjalne spotkania. Na wszelki wypadek. Normalnie wisi w kuchni. Jest najlepszy, żaden wirtualny mu nie dorówna. Każde zadanie ma swój kolor, np. od „1670” jest pomarańczowy, inne zdjęcia to różowy, od prób i przymiarek do kryminału „Złodziej” niebieski, od spektakli w Dramatycznym fiolet. A czas wolny to zielony. Bardzo pilnuję, żeby tej zieleni było wystarczająco. Ale jestem fatalną planistką, więc śnią mi się czasem koszmary, że w wyznaczonym dniu i o wyznaczonej godzinie stoję na scenie w kostiumie, ale powinnam być w Krakowie, a jestem w Warszawie.
Spektakularny sukces „1670”, nominacja do Orła za rolę w filmie „Doppelgänger. Sobowtór”, nominacja do Telekamer, „Święto ognia” czy serial „Belfer”, ten rok był dla ciebie wyjątkowo udany. Mówi się, że dla aktorek dojrzałych pracy jest mniej, ale ty udowadniasz, że może być odwrotnie.
Jest mniej, to prawda. I to jest dziwne, bo to głównie kobiety są konsumentkami sztuki. Za to aktorzy po pięćdziesiątce dopiero rozwijają skrzydła. Mnie się szczęści i, odpukać, pracuję. Ale nigdy nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Ja sobie zresztą tego kalendarza nie planuję. On się zapełnia sam konkretnymi zadaniami, które do mnie przychodzą. Mogę je wziąć lub odrzucić, ale poczucie, że mam nad tym kontrolę, jest złudzeniem. Zresztą mój kalendarz nie musi być pstrokaty. Lubię pracować, ale umiem też leniuchować. Wyłączyć się, wyspać. Okres pandemii był dla mnie niezwykły, tyle wolnego czasu nie miałam nigdy, nawet w obu ciążach. Zrobiłam duże porządki po poprzednim życiu, oswoiłam psa, którego wszyscy proponowali uśpić, gadałam z tatą w kółko o tym samym, bo ma alzheimera, i nie traciłam cierpliwości, patrzyłam, jak syn skacze na deskorolce, patrzyłam, jak córce rosną włosy, robiłam kiszonki i tysiąc żurawi origami. Miałam swoje oszczędności, więc byłam w miarę spokojna. Zawsze mogłam utrzymać się z aktorstwa, a jak się mniej działo, to stawałam za barem, robiłam kawę. To śmieszne, bo Bartek Topa pracował kiedyś w kultowej Bramie na Marszałkowskiej, a ja w Małej Czarnej na Hożej. Zawsze byłam niezależna i myślę, że to mój sukces. Uważam, że osiągnęłam dużo, że mam nazwisko, które się dobrze kojarzy. Bywam dumna jak paw, ale wtedy znienacka mój sąsiad z drugiego piętra mówi mi prosto w twarz, że „1670” to według niego straszna szmira i on ubolewa, że muszę w czymś takim grać. (śmiech)
Nie masz czasem ochoty zwolnić?
Niektórzy koledzy narzekają, że już im się nie chce, że chcieliby odpocząć, a mnie się cały czas chce. Zresztą czuję, że zegarek tyka, że mam coraz mniej czasu i muszę się spieszyć. Bo już bliżej niż dalej. Ale jak popatrzeć na zachód, to coraz więcej dojrzałych aktorek gra. Tilda Swinton gra. Julianne Moore gra. Kate Winslet zagrała teraz reporterkę wojenną Lee Miller, i to jak!
Ale Kate Winslet sama ten film wymyśliła, napisała scenariusz i wyprodukowała. Pracowała nad nim 10 lat.
Nie mam takiej brawury, ale kto wie? Dziś chętnie biorę to, co do mnie przychodzi, i sporadycznie odmawiam. Najczęściej, kiedy ktoś proponuje mi rolę babci. No bez przesady, na babcie jeszcze za wcześnie, na babcie mam następnych 30 lat. Za to często gram matki. Oraz policjantki, prokuratorki, kobiety w kapeluszach i nauczycielki tańca. Uczyłam się w szkole baletowej i dobrze mi w nakryciach głowy - może dlatego? Wyglądam na silną babkę i łatwo mnie tak obsadzać, ale bronię się przed szufladą twardzielki, surowej, sztywnej, z zaciśniętymi szczękami. Marzy mi się szalona, nieszablonowa bohaterka, ale chyba muszę ją wzorem zachodnich koleżanek sama sobie napisać.
Sukces uwodzi i karmi, ale po górkach pojawiają się dołki. Jednego dnia na premierę do teatru przychodzi oglądać cię 500 osób, a następnego dnia ci ludzie znikają, następuje cisza. Taka jest natura zawodu aktora.
On jest niczym narkotyk, człowiek, pracując, jest jak na rauszu. Słysząc brawa widowni, łatwo się nakręcić i wpaść w poczucie, że jest się najważniejszym na świecie. A potem następuje twarde lądowanie. W szkołach aktorskich nie uczą, jak sobie z tą karuzelą emocji radzić. Ja już na szczęście umiem zdjąć kostium, włożyć swoje prywatne buty i pójść do domu. Mam rodzinę i dzięki niej trzymam się ziemi. Ale studenci często pytają, co zrobić, żeby wyjść z roli. Oni po tej jeździe na wysokiej adrenalinie muszą jakoś odreagować. Bywa, że w ryzykowny sposób. To trochę jak w alpinizmie: wspinasz się na górę, a niektórzy, będąc na kompletnym haju, nie mają siły, żeby zejść, i spadają. Dlatego dobrze, że teraz przy szkołach aktorskich powstają poradnie psychologiczne, może spadających będzie mniej.
Założycielka takich poradni, Justyna Dworczyk, zrobiła ciekawe badania, według których większość studentów cierpi na tzw. syndrom oszusta. Myślą sobie: „Pomylili się co do mnie, uwiodłem/uwiodłam komisję, ale czy na pewno jestem taka zdolna lub zdolny? I co ja zrobię, jak odkryją prawdę?”. Znasz to?
Nie zastanawiam się nad tym, czy jestem zdolna, czy nie. Nie oceniam się i nie porównuję. Jak? Z kim? Znam swoje ograniczenia, ale też wiem, że sama siebie ciągle zaskakuję, bo jestem „zdolna do wszystkiego”. Ale nie zawsze tak było. Już w szkole, do której trudno było się dostać, wydawało mi się, że nie jestem wystarczająco warszawska, wystarczająco utalentowana, wystarczająco ładna i mądra. A potem było jeszcze gorzej, chociaż dostałam się do dobrego teatru (Powszechnego w Warszawie – red.) i grałam dużo. Ale zamartwiałam się: „Kurczę, może jednak inne zawody na A byłyby lepsze? Moja jedna siostra jest architektką, druga anestezjolożką i leczy ludzi, to jest dopiero coś ! To są prawdziwe zawody na A, a mój taki błahy… W końcu robię to dla swojej przyjemności, dla wyrzutu dopaminy do mózgu, nic nie ryzykuję. Nic trwałego nie buduję, po co to komu?”. Tak się katowałam. Ale ktoś po spektaklu mi kiedyś powiedział, że to jest jednak coś, bo też leczymy… Leczymy widzom dusze. Trzymam się tego i mocno wierzę, że tylko sztuka nas uratuje.
Szkołę teatralną skończyłaś 30 lat temu, a teraz sama prowadzisz warsztaty ze studentami, pracujesz z młodymi reżyserami. Czy czujesz, że ty też się od nich uczysz?
To wymiana i dialog, ale nie czuję tej przepaści w PESEL-ach. Natomiast standardy pracy się zmieniły. Mniej na planach filmowych alkoholu, teraz są inne sporty. Pojemniki ze zdrową żywnością, w przerwie joga albo sesja terapeutyczna online. I ja też mam w garderobie matę oraz termos z bulionem. Nie ma już może nadużyć seksualnych i nikt bezkarnie nie poklepie „aktoreczki” po pupie, ale wciąż jest manipulacja, miękki mobbing. Fakt, na planie są tzw. koordynatorzy intymności, ale częściej wykorzystuje się nas finansowo: tnie koszty, robi nadgodziny, obniża stawki, bo przecież każdego można zastąpić. Dlatego gdy trafi się taka produkcja, gdzie szanuje się człowieka, to jest to na wagę złota! Z kolei w teatrze nie ma snucia się w oparach dymu i gadania do drugiej w nocy. Dba się o słynny work-life balance, co dla aktorów mojego pokolenia bywa szokujące. (śmiech) Robiłam niedawno premierę z bardzo młodym reżyserem, który zawsze kończył p
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz