Ty ciekawa jesteś, bo dziwna taka... Wywiad z Katarzyną Herman

Rozmawiała: Iga Nyc, fotografował: Filip Zwierzchowski

Data publikacji: 16.10.2024

Ty ciekawa jesteś, bo dziwna taka... Wywiad z Katarzyną Herman

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2024

Aktorka wciąż głodna nowych ról. Kobieta, która przeżyła koniec miłości i poukładała świat na nowo. Katarzyna Herman już nic nie musi, ale cały czas chce.

PANI: Kiedy do ciebie zadzwoniłam, żeby umówić się na spotkanie, powie­działaś, że masz kalendarz wypełniony niemal do połowy przyszłego roku. Naprawdę wiesz, co będziesz robiła o tej porze w kwietniu 2025?

KATARZYNA HERMAN: Chciałam się wy­kręcić od wywiadu. (śmiech) Ale na­prawdę wiem, gdzie będę w kwietniu 2025 roku. Wiem nawet, gdzie będę w sylwestra 2025/2026 - będę grała spek­takl w Krakowie. Więc to prawda z tym kalendarzem. Ale tylko zawodowy mam tak precyzyjnie rozpisany. O życiu pry­watnym nie wiem nic. Może będę z Kimś Miłym w Paryżu albo sama w hamaku gdzieś na Podlasiu? A wracając do kwiet­nia, to będę, mam nadzieję, zmordowana między premierą w rodzimym Teatrze Dramatycznym a drugą w Wydziale Pro­dukcji, którą właśnie zaczęliśmy przygo­towywać z Bartkiem Topą. Spędzamy ze sobą ciągle za mało czasu i bardzo chcie­liśmy zrobić coś razem w teatrze. (śmiech) Będzie to francuska sztuka o mi­łości i o tym, co dalej. Namawiam Bartka żebyśmy już teraz uczyli się tekstu, mię­dzy ujęciami do drugiego sezonu „1670”, ale on twierdzi, że najpierw musi skoń­czyć jedno, żeby skoncentrować się na drugim. Faceci nie mają takiej podzielno­ści uwagi. (śmiech) Mogę ci pokazać, jak wygląda mój kalendarz. Co prawda dziś wyjątkowo nie wzięłam go ze sobą, ale mam zdjęcie w telefonie... (Kasia pokazuje na ekranie fotografię przywiezionego z Japonii kalendarza wielkości stołu, przy którym siedzimy).

Nosisz kalendarz ścienny w torebce?

Naprawdę. (śmiech) Ale tylko na ważne, oficjalne spotkania. Na wszelki wypadek. Normalnie wisi w kuchni. Jest najlepszy, żaden wirtualny mu nie dorówna. Każde zadanie ma swój kolor, np. od „1670” jest pomarańczowy, inne zdjęcia to różowy, od prób i przymiarek do kryminału „Zło­dziej” niebieski, od spektakli w Drama­tycznym fiolet. A czas wolny to zielony. Bardzo pilnuję, żeby tej zieleni było wystarczająco. Ale jestem fatalną planistką, więc śnią mi się czasem koszmary, że w wyznaczonym dniu i o wyznaczonej godzinie stoję na scenie w kostiumie, ale powinnam być w Krakowie, a jestem w Warszawie.

Spektakularny sukces „1670”, nomina­cja do Orła za rolę w filmie „Doppelgänger. Sobowtór”, nominacja do Telekamer, „Święto ognia” czy serial „Belfer”, ten rok był dla ciebie wyjątko­wo udany. Mówi się, że dla aktorek dojrzałych pracy jest mniej, ale ty udowadniasz, że może być odwrotnie.

Jest mniej, to prawda. I to jest dziwne, bo to głównie kobiety są konsumentkami sztuki. Za to aktorzy po pięćdziesiątce dopiero rozwijają skrzydła. Mnie się szczęści i, odpukać, pracuję. Ale nigdy nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Ja sobie zresztą tego kalendarza nie planuję. On się zapełnia sam konkretnymi zadaniami, które do mnie przychodzą. Mogę je wziąć lub odrzucić, ale poczucie, że mam nad tym kontrolę, jest złudzeniem. Zresztą mój kalendarz nie musi być pstrokaty. Lubię pracować, ale umiem też leniucho­wać. Wyłączyć się, wyspać. Okres pande­mii był dla mnie niezwykły, tyle wolnego czasu nie miałam nigdy, nawet w obu cią­żach. Zrobiłam duże porządki po po­przednim życiu, oswoiłam psa, którego wszyscy proponowali uśpić, gadałam z tatą w kółko o tym samym, bo ma alzheimera, i nie traciłam cierpliwości, pa­trzyłam, jak syn skacze na deskorolce, patrzyłam, jak córce rosną włosy, robiłam kiszonki i tysiąc żurawi origami. Miałam swoje oszczędności, więc byłam w miarę spokojna. Zawsze mogłam utrzymać się z aktorstwa, a jak się mniej działo, to sta­wałam za barem, robiłam kawę. To śmieszne, bo Bartek Topa pracował kiedyś w kultowej Bramie na Marszałkowskiej, a ja w Małej Czarnej na Hożej. Zawsze by­łam niezależna i myślę, że to mój sukces. Uważam, że osiągnęłam dużo, że mam nazwisko, które się dobrze kojarzy. By­wam dumna jak paw, ale wtedy zniena­cka mój sąsiad z drugiego piętra mówi mi prosto w twarz, że „1670” to według nie­go straszna szmira i on ubolewa, że muszę w czymś takim grać. (śmiech)

Nie masz czasem ochoty zwolnić?

Niektórzy koledzy narzekają, że już im się nie chce, że chcieliby odpocząć, a mnie się cały czas chce. Zresztą czuję, że zegarek tyka, że mam coraz mniej czasu i muszę się spieszyć. Bo już bliżej niż dalej. Ale jak popatrzeć na zachód, to coraz więcej doj­rzałych aktorek gra. Tilda Swinton gra. Julianne Moore gra. Kate Winslet zagrała teraz reporterkę wojenną Lee Miller, i to jak!

Ale Kate Winslet sama ten film wymyśliła, napisała scenariusz i wyprodukowała. Pracowała nad nim 10 lat.

Nie mam takiej brawury, ale kto wie? Dziś chętnie biorę to, co do mnie przychodzi, i sporadycznie odmawiam. Najczęściej, kiedy ktoś proponuje mi rolę babci. No bez przesady, na babcie jeszcze za wcześ­nie, na babcie mam następnych 30 lat. Za to często gram matki. Oraz policjantki, prokuratorki, kobiety w kapeluszach i nauczycielki tańca. Uczyłam się w szko­le baletowej i dobrze mi w nakryciach głowy - może dlatego? Wyglądam na silną babkę i łatwo mnie tak obsadzać, ale bro­nię się przed szufladą twardzielki, suro­wej, sztywnej, z zaciśniętymi szczękami. Marzy mi się szalona, nieszablonowa bo­haterka, ale chyba muszę ją wzorem za­chodnich koleżanek sama sobie napisać.

Sukces uwodzi i karmi, ale po górkach pojawiają się dołki. Jednego dnia na premierę do teatru przychodzi oglądać cię 500 osób, a następnego dnia ci ludzie znikają, następuje cisza. Taka jest natura zawodu aktora.

On jest niczym narkotyk, człowiek, pra­cując, jest jak na rauszu. Słysząc brawa widowni, łatwo się nakręcić i wpaść w poczucie, że jest się najważniejszym na świecie. A potem następuje twarde lądowanie. W szkołach aktorskich nie uczą, jak sobie z tą karuzelą emocji radzić. Ja już na szczęście umiem zdjąć kostium, wło­żyć swoje prywatne buty i pójść do domu. Mam rodzinę i dzięki niej trzymam się ziemi. Ale studenci często pytają, co zro­bić, żeby wyjść z roli. Oni po tej jeździe na wysokiej adrenalinie muszą jakoś odrea­gować. Bywa, że w ryzykowny sposób. To trochę jak w alpinizmie: wspinasz się na górę, a niektórzy, będąc na kompletnym haju, nie mają siły, żeby zejść, i spadają. Dlatego dobrze, że teraz przy szkołach aktorskich powstają poradnie psycholo­giczne, może spadających będzie mniej.

Założycielka takich poradni, Justyna Dworczyk, zrobiła ciekawe badania, według których większość studentów cierpi na tzw. syndrom oszusta. Myślą sobie: „Pomylili się co do mnie, uwiodłem/uwiodłam komisję, ale czy na pewno jestem taka zdolna lub zdolny? I co ja zrobię, jak odkryją prawdę?”. Znasz to?

Nie zastanawiam się nad tym, czy jestem zdolna, czy nie. Nie oceniam się i nie po­równuję. Jak? Z kim? Znam swoje ograni­czenia, ale też wiem, że sama siebie ciągle zaskakuję, bo jestem „zdolna do wszyst­kiego”. Ale nie zawsze tak było. Już w szkole, do której trudno było się do­stać, wydawało mi się, że nie jestem wy­starczająco warszawska, wystarczająco utalentowana, wystarczająco ładna i mądra. A potem było jeszcze gorzej, chociaż dostałam się do dobrego teatru (Po­wszechnego w Warszawie – red.) i grałam dużo. Ale zamartwiałam się: „Kurczę, może jednak inne zawody na A byłyby lepsze? Moja jedna siostra jest architek­tką, druga anestezjolożką i leczy ludzi, to jest dopiero coś ! To są prawdziwe zawody na A, a mój taki błahy… W końcu robię to dla swojej przyjemności, dla wyrzutu do­paminy do mózgu, nic nie ryzykuję. Nic trwałego nie buduję, po co to komu?”. Tak się katowałam. Ale ktoś po spektaklu mi kiedyś powiedział, że to jest jednak coś, bo też leczymy… Leczymy widzom dusze. Trzymam się tego i mocno wierzę, że tylko sztuka nas uratuje.

Szkołę teatralną skończyłaś 30 lat temu, a teraz sama prowadzisz warsztaty ze studentami, pracujesz z młodymi reżyserami. Czy czujesz, że ty też się od nich uczysz?

To wymiana i dialog, ale nie czuję tej przepaści w PESEL-ach. Natomiast stan­dardy pracy się zmieniły. Mniej na pla­nach filmowych alkoholu, teraz są inne sporty. Pojemniki ze zdrową żywnością, w przerwie joga albo sesja terapeutyczna online. I ja też mam w garderobie matę oraz termos z bulionem. Nie ma już może nadużyć seksualnych i nikt bezkarnie nie poklepie „aktoreczki” po pupie, ale wciąż jest manipulacja, miękki mobbing. Fakt, na planie są tzw. koordynatorzy intym­ności, ale częściej wykorzystuje się nas fi­nansowo: tnie koszty, robi nadgodziny, obniża stawki, bo przecież każdego można zastąpić. Dlatego gdy trafi się taka pro­dukcja, gdzie szanuje się człowieka, to jest to na wagę złota! Z kolei w teatrze nie ma snucia się w oparach dymu i gadania do drugiej w nocy. Dba się o słynny work-life balance, co dla aktorów mojego pokolenia bywa szokujące. (śmiech) Robiłam nie­dawno premierę z bardzo młodym reży­serem, który zawsze kończył p

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się