Smakuję życie, oddycham pełną piersią. Wywiad z Natalią Przybysz

Rozmawiała: Iga Nyc, fotografowała: Aldona Karczmarczyk

Data publikacji: 14.02.2025

Smakuję życie, oddycham pełną piersią. Wywiad z Natalią Przybysz

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 3/2025

Dziesięć lat temu poszła na terapię i nagrała płytę, na której opowiedziała o tym, co ją boli. Pomogło. Dziś Natalia Przybysz jest już w innym miejscu. Odkrywa swoją kobiecość, uczy się przyjaźni, na nowo definiuje jako matka. Plan na następną dekadę? Przejść przez nią tanecznym krokiem.

PANI: Pracujesz nad nowym albumem, a jutro grasz przedostatni koncert z jubileuszowej trasy na 10-lecie płyty „Prąd”. Jesteś w biegu?

NATALIA PRZYBYSZ: Poranek zaczęliśmy z partnerem od kawy, potem przygotowa­łam moim nastolatkom kanapki do szkoły, zawiozłam ich, a teraz mogę spędzić czas z tobą. Tak jest w tygodniu, w Warszawie. Ale jutro o tej porze będę siedziała w busie do Bielska-Białej. Muszę być na miejscu na tyle wcześnie, żebym przed wejściem na scenę zdążyła zrobić praktykę jogi. Bo ciało to moje narzędzie. Instrument, który musi być w dobrej formie i przewo­dzić ten cały „prąd”. Joga mi w tym poma­ga. A latem rozkładam mapę i szukam na trasie jeziora.

Pływasz?

Zaczęłam trenować rok temu. Zainspiro­wałam się Małgorzatą Szumowską, którą obserwuję na Instagramie i której filmy oglądam w kinie. Ona dużo opowiada o pływaniu, a ja pod jej wpływem postano­wiłam spróbować. I razem z cudowną tre­nerką oswoiłam, a z czasem pokochałam wodę. Pływanie okazało się świetnym spo­sobem na dobre samopoczucie. Woda oczyszcza, regeneruje, uspokaja, a kiedy trzeba – budzi. Jest od jakiegoś czasu moją muzą. Płyta „Tam”, najnowsza, powstała na greckiej wyspie Hydra i jest w moim odczuciu cała o morzu.

Dziesięcioletni dziś „Prąd” to przełomowa dla ciebie płyta. Mówisz o niej, że pierwszy raz tak się odsłoniłaś. Pisałaś ją, mając 30 lat. Jaka była tamta Natalia?

Trzydziestka to było tąpnięcie. Mocne. Pa­miętam, że trochę się tego bałam. Pomy­ślałam, że jestem teraz tak serio dorosło­starsza. Chwilę wcześniej urodziłam syna, córka też była malutka, więc czułam się ciągle niewyspana i wymęczona. Żyłam zanurzona w świecie maluchów i kocha­łam to, ale część mnie musiała poczekać. Na dodatek byłam koszmarnie zachryp­nięta po nagraniu albumu z piosenkami Ja­nis Joplin, bo nie umiałam wtedy dbać o swój głos. Nie wiedziałam, że jestem kontraltem, a że Janis była sopranem, to wszystkie piosenki śpiewałam w jej tona­cjach. Poza tym dużo infekcji przyniesio­nych z przedszkola lądowało w moich zatokach. Krótko mówiąc, moje życie nie do końca było wtedy moje, a głos nie był tak zaopiekowany.

Jak między karmieniem, spacerami z wózkiem i nocnymi pobudkami znaleźć przestrzeń na tworzenie? Mnie to się wydaje niemożliwe.

Zajmowanie się małymi dziećmi to ciężka fizycznie praca. Każdy to wie, kto kiedyś spróbował. Syna ciągle nosiłam, a wolną ręką karmiłam córkę lub próbowałam się z nią bawić. Kiedy niedawno zapytałam moich odbiorców, czym jest dla nich pio­senka „Nazywam się niebo”, która jest ser­cem płyty „Prąd”, odezwały się do mnie głównie młode mamy. Opisywały, jak pró­bują odzyskać siebie z czasów sprzed ma­cierzyństwa. Ja tworząc ten tekst, też by­łam na podobnym etapie. Miałam bardzo fajną nianię i dzięki niej mogłam na godzi­nę, czasem dwie dziennie zejść do piwnicy w naszym bloku, którą przerobiłam na pracownię, i pisać. Bardzo chciałam wrócić do aktywności zawodowej, bo czułam po­trzebę udowodnienia samej sobie, że wciąż potrafię. Że nie jestem tylko żywicielką i opiekunką. Bo muzyka to jestem ja. Z ko­lei sformułowanie „Nazywam się niebo” jest autorstwa mojej córki. Tak te światy się przenikały...

Która jeszcze piosenka z tego albumu jest dla ciebie ważna?

„Miód”, który jest pytaniem o kobiecość. Bo choć urodziłam dwójkę dzieci, wcale jej wtedy nie czułam. Przynajmniej nie na ty­le, na ile sobie wyobrażałam, że bym mogła. W głowie wciąż byłam dziewczyną, chłopczycą, może nawet dzieckiem. Kobie­cość towarzyszyła mi jedynie w życiu intymnym, w innych obszarach jej nie eks­plorowałam. Dlatego pytam: „Jak to się stało, że zapomniałam o swoich pier­siach?”. Dzisiaj, 10 lat później, znam już odpowiedź.

Jak ona brzmi?

To osobiste, dlatego opowiem niedużo. W dzieciństwie sporo czasu spędzałam z babcią, w dużej mierze to ona mnie wy­chowywała, a była już starszą panią. Bra­kowało mi wtedy łącznika do kobiecości, która jest pełna witalności. Chciałam być jak moja mama – odlotowa i piękna ni­czym gwiazda filmowa. Mama jawiła mi się jako kwintesencja kobiecości. Jednak sama nie umiałam po nią sięgnąć. Odkrywam ją dopiero teraz poprzez muzykę. Głównie na scenie. Zanurzenie się w emocjach, ruchu i dźwiękach działa na mnie najlepiej.

W jaki sposób muzyka ci pomaga?

Mój zespół to mężczyźni. Fantastyczny, prawdziwy dream team. Przez lata udało nam się zbudować relację opartą na zaufa­niu. Nagrywając „Tam”, byliśmy przez 10 dni zamknięci w domu na wyspie, a ja na tej płycie zaśpiewałam „najładniej”, najsubtelniej i najlżej w historii moich płyt. W bezpiecznym miejscu, otoczona przez troskliwych i wspierających męż­czyzn, mogłam zrzucić z siebie pancerz twardzielki i poczuć się delikatna. Kobie­cość wyzwoliło we mnie też spotkanie z Izą Szostak, moją nauczycielką tańca, która pomogła mi poczuć na scenie siłę płynącą z ciała. I jeszcze praca w pandemii nad tekstami Kory, bo nagrałam wtedy album z jej nieznanymi piosenkami – „Zaczynam się od miłości”. Ona jest dla mnie uosobie­niem drapieżnej zmysłowości.

A jak jest z twoją kobiecością poza sceną?

Ta przestrzeń wciąż jest dla mnie wyzwa­niem. Nie potrafię kupić sobie nowej toreb­ki, ładnych butów czy seksownej sukienki. Najchętniej chodziłabym wciąż w tych sa­mych, wygodnych ubraniach. (śmiech) W nich czuję się bezpiecznie. Trudno jest mi wyskoczyć z tej skorupy czy bawić się kobiecością, ale przynajmniej już wiem, że tego chcę. I próbuję.

Twoja córka ma 15 lat, ona też uczy się, czym jest kobiecość.

To właśnie ze względu na nią staram się tę swoją jak najszybciej wyłuskać i oswoić. Moja córka jest cudowna, jest magiczna i wiele się od niej uczę. Obserwując ją, wracam w głowie do moich własnych na­stoletnich czasów i coś mi się w środku le­czy. Zabliźniają się różne rany, ale wracają też pozytywne emocje. Przypomina mi się na przykład, jak w klasie maturalnej wyjechałam do USA, do Iowa, i tam od­kryłam jogę. To były zajęcia w lokalnym klubie fitness, fatalnie prowadzone, ale coś we mnie uruchomiły. Po powrocie po­szłam na lekcje w Warszawie i tak już po­nad 20 lat, na różnych etapach życia, ta jo­ga mi towarzyszy. A teraz dodatkowo wraca do mnie tamto pierwotne uczucie miłości, które jest zapisane w moim ciele. Dzięki Anieli funkcjonuję równolegle w dwóch światach – w dorosłości i nasto­letniości. W Anieli dorastaniu, ale również moim własnym.

Towarzyszenie jej we wkraczaniu w dorosłość to wyzwanie?

Ciekawe doświadczenie, bo ona zawsze bę­dzie moim małym dzieckiem, a jednocześ­nie to ptak, który leci w swoją stronę i za­tacza coraz większe kręgi samodzielności. Na chwilę wraca i znów frunie. Te chwile powrotów są coraz rzadsze, trwają coraz krócej, i to dla mnie bardzo nowe. Jestem w trakcie przeprogramowania siebie w ro­li mamy. Bo zupełnie inne są teraz potrzeby mojej córki, to głównie swoboda i wolność. Dbam jednak, żeby Aniela miała świado­mość, że ja zawsze jestem, że ma gdzie wracać. A wiesz, co jeszcze jest interesują­ce w wychowywaniu nastolatków?

Chętnie posłucham.

To, że muszę się ciągle update’ować. Bo coś, co mi się wydawało, że wiem o świecie, po chwili przestaje być aktualne. Muszę ciągle odświeżać język, którego używam, robić research, dowiadywać się. Moje nastolatki sprawiają, że muszę jeszcze więcej i jeszcze szybciej rozumieć. I to jest super, dzięki te­mu nie zdziadziałam.

W jaki sposób uczysz się świata swoich dzieci?

Poprzez rozmowę. Słucham, co mają do powiedzenia oni i ich znajomi, słucham młodych muzyków. Ich twórczość to zu­pełny odlot. Dziś od rana mam w słuchaw­kach artystę, którego pokazał mi syn. Ale uwielbiam również, kiedy Aniela odkrywa stare kawałki, np. piosenki Kory. Staram się też znać książki, które ona czyta, cho­dzić do teatru na spektakle, które ją inte­resują, oglądać filmy i seriale. To bardzo odświeżające. Choć bywa, że nie nadążam, niektórych rzeczy nie rozumiem. Na przy­kład że czasem należy posłuchać disco po­lo, bo rozluźnia głowę. I że śmieciowe je­dzenie miewa sens. (śmiech)

To chyba dużo pracy…

Dużo, bo update’ować się trzeba również do dzieci. Wiek nastoletni to okres tak dy­namicznych zmian, że czasem rano wstaje człowiek o 180 stopni inny niż ten, który kładł się spać. Wtedy muszę zrobić wdech, wydech, poczekać, posłuchać, powtórzyć, upewnić się, że dobrze rozumiem. Okres dorastania jest cholernie trudny dla dzieci, ale dla rodziców również. Dlatego moja lwia zmarszczka na czole jest coraz głębsza. (śmiech) Tylko medytacja mnie uratuje.

Wiemy, że dzieciom należy pozostawiać przestrzeń na popełnianie błędów, ale instynkt podpowiada, żeby je przed nimi chronić.

Na ile należy zaufać? Kiedy dawać wolność, a kiedy już przestać? Gdzie postawić grani­cę? Czego zakazać kategorycznie? A z dru­giej strony czy to dobrze, żeby zakazywać kategorycznie? Masa pytań, na które ciężko jest znaleźć odpowiedź. To jest chyba w ro­dzicielstwie najtrudniejsze. Syn i córka to odrębne kosmosy.

Nie ukrywasz, że od dawna jesteś w procesie terapii. Przyznanie się przed samą sobą, że potrzebujesz pomocy, wymagało odwagi?

Dekadę temu to było tabu. Więc tak, po­wiedzenie samej sobie, że powinnam iść do specjalisty, było naprawdę trudne. Sam proces również. Bo czym innym jest czyta­nie w domu poradników psychologicznych, a czym innym siedzenie przez godzinę twa­rzą w twarz z obcą osobą i przyznawanie się jej do swoich największych słabości oraz ciężkich przeżyć. W moim przypadku to było jak pójść o własnych siłach na biegun północny i z powrotem. Bardzo uziemiające doświadczenie, które w efekcie mnie uskrzydliło. Bo terapia to harówka, ale jeśli potraktuje się ją uczciwie, przynosi efekt. Dla mnie stała się też źródłem twórczej in­spiracji. Kiedy poszłam na nią po raz pierw­szy, z każdego spotkania wychodziłam z piosenką. To był czas powstawania „Prą­du”. Tekst do „Nie będę twoją laleczką” po­wsta

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się