Renata Dancewicz | Pani Przekora

Rozmawiała: Anita Zuchora, fotografował: Szymon Szcześniak

Data publikacji: 18.06.2025

Renata Dancewicz | Pani Przekora

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 7/2025

Była symbolem seksu w latach 90., ale niewiele sobie z tego robiła. Renata Dancewicz, najbardziej wyzwolona polska aktorka, żyje na własnych zasadach, a za luksus uważa posiadanie wolnego czasu.

PANI: W kinie można panią zobaczyć w epizodach i tylko co jakiś czas. Ale gra pani od ponad 20 lat w telenoweli „Na Wspólnej”. To pani wystarcza?

RENATA DANCEWICZ: Ja nie jestem fana­tyczną aktorką. Nigdy nie miałam wielkich ambicji związanych z zawodem ani nie by­łam przekonana o swoim talencie. Nie mam poczucia, że muszę grać wszystkie role i ciągle mi mało. Uważam, że sukcesem jest utrzymywanie się ze swojego zawodu. A luksusem - posiadanie wolnego czasu. W „Na Wspólnej” gram rzeczywiście długo i to ma swoje zalety. Widzowie, o czym do­wiaduję się, kiedy jeżdżę po Polsce z przedstawieniami teatralnymi, przywiązują się do tych bohaterów. Czasem widzami „Na Wspólnej” okazują się osoby, po których wcale bym się tego nie spodziewała. Podej­rzewam, bo sama ich nie oglądam, że takie seriale spełniają ważną funkcję, skoro po tylu latach nadal mają oddanych widzów.

Nie tylko jako aktorka nie ma pani przymusu obecności. Nie ma pani też w social mediach.

Nigdy nie odczuwałam owczego pędu i chętnie podważam powszechne opinie czy ustalone zasady. Ludzie mają różne po­trzeby i nie zamierzam z tym dyskutować, ale social media zawsze wydawały mi się dziwne. Nie mam potrzeby epatowania swoją prywatnością czy szukania akcepta­cji mierzonej w lajkach. Jestem zadowolona ze swojego życia. Wiele osób zapomina, że ten wyreżyserowany obraz zazwyczaj nie ma wiele wspólnego z prawdą, a znajomi na Facebooku nie są naszymi przyjaciółmi. Czasem obserwuję to popisywanie się i my­ślę, że szczególnie w Polsce mamy tenden­cję do polerowania na wysoki połysk naszego okna wystawowego, które z zaple­czem nie ma nic wspólnego.

Przyczyną są nasze kompleksy?

Na pewno. Dlatego podoba mi się, że dzisiaj mówimy głośno o tym, że większość z nas ma chłopskie pochodzenie. Przecież jeszcze w latach 90. większości wydawało się, że pochodzą z białego dworku z szablami i porcelaną. Myślę, że powinniśmy się cie­szyć, że ten nieszczęsny PRL nam się zda­rzył, bo bez niego nie byłoby awansu spo­łecznego. Ja jako wnuczka chłopów miałabym niewielkie szanse na takie życie, jakie mam. A chodziłam na lekcje baletu. Nauczyłam się francuskiego. W liceum by­łam na wymianie uczniowskiej we Francji. Mogłam studiować to, co sobie wymarzy­łam. Kobiety pracowały. Dzieci oddawało się do żłobków i przedszkoli, których było więcej niż dzisiaj. Szkoły były bezpłatne. Aborcja była dostępna. Oczywiście, nie chodzi o to, żeby gloryfikować system. By­ły dyktatura, przemoc i ograniczenie wol­ności, ale warto zobaczyć tę sytuację w ca­łym jej skomplikowaniu. I docenić to, co przyniosło nam korzyści.

Zgadzam się, ale nie jest to popularny pogląd.

Może ma znaczenie to, że urodziłam się pod koniec lat 60. i osobiście nie doświad­czyłam krzywd. Ale też uważam, że trzeba mieć własne poglądy, mówić o nich i dys­kutować. Życie polega na konflikcie. Nie musimy się we wszystkim zgadzać. Demo­kracja jest najtrudniejszym z systemów, bo jej naturą jest różnorodność, spór i szuka­nie kompromisów. Ważne tylko, żeby spierać się o idee i rozwiązania, a nie trak­tować samego sporu osobiście. W tym nie jesteśmy najlepsi, bo zamiast uczyć się dyskutowania i bronienia swoich racji w szkole, klepiemy formułki. Ale i tak uważam, że jest lepiej niż było i Polska sta­ła się całkiem dobrym miejscem do życia. Możemy sobie pogratulować, że żyjemy tu i teraz, bo przecież nigdy kobiety nie cie­szyły się takimi prawami. Mimo tej nie­szczęsnej aborcji. Ale i tu widzę poprawę i nadzieję. Pamiętam pierwsze pikiety w sprawie dostępności aborcji w drugiej połowie lat 90. Jak było nas ze sto, to było dobrze. A potem zdarzył się Czarny Marsz. Szkoda, że politycy nadal nie doceniają siły naszego głosu, ale jestem przekonana, że to tylko kwestia czasu.

Żyjemy w kulturze przesiąkniętej przekonaniem, że młodość jest najlepsza. Jaki pani ma stosunek do swojej dojrzałości?

Bycie młodym jest urocze, ale męczące. Więc traktuję dojrzałość dość spokojnie. Nie ma co prężyć firan i pudrować trupa - lu­dzie się rodzą, dojrzewają, starzeją, a potem umierają. Chociaż nasza gwarancja przy­datności do spożycia się wydłuża. Dawny wiek balzakowski, czyli po trzydziestce, jest dzisiaj już całkiem nieaktualny. Chociaż kiedy miałam 20 lat, pięćdziesięciolatka wydawała mi się starszą panią – do widze­nia, pociąg odjechał, co ona może mieć za historię. (śmiech) Tymczasem ja, jak pew­nie większość osób w dojrzałym wieku, czuję ciągłość ze sobą, kiedy miałam 18 lat i nawet czasami jestem niemile zaskoczona, że tak wyglądam. Że jestem grubsza, że mi się marszczy i że jestem coraz bardziej po­dobna do swojej mamy. Każdy chciałby być młodszy, szczuplejszy czy fajniejszy, ale trzeba się cieszyć tym, co jest.

Na początku kariery była pani postrzegana przez pryzmat swojej seksualności. Piersi Renaty Dancewicz właściwie stanowiły sprawę narodową. Przeszkadzało to pani?

Po pierwsze, chcę powiedzieć, że seksual­ność jest bardzo ważna, nie do przecenie­nia. I trzeba ją pielęgnować. Natomiast lata 90. charakteryzowały się tym, że film bez rozebranej laski właściwie się nie liczył. To, że akurat mój biust nabrał znaczenia, to zasługa Kazia Kutza i jego filmu „Pułkow­nik Kwiatkowski”. Scena, w której Marek Kondrat płacze na mój widok, była bardzo piękna i może dlatego tak zadziałała. Może znaczenie miał też film Janusza Majewskie­go „Diabelska edukacja”, w którym rów­nież wystąpiłam z Markiem. Tylko że wszyscy się wtedy rozbierali i byłam zdzi­wiona, że akurat na mnie to całe zaintere­sowanie się skupiło. Inne aktorki też miały atrakcyjne biusty.

Postrzeganie jako symbolu seksu pani zaszkodziło?

Mnie samej trudno było w to uwierzyć i ni­gdy nie dałam się przekonać, że to ma zna­czenie. Jeżeli ktoś cię ocenia tylko przez pryzmat wyglądu, to jego problem. Nie chciało mi się z tym walczyć, miałam to gdzieś. Ale na pewno definiowanie wyłącz­nie w kontekście ciała, jako obiekt seksualny, jest dla kobiet ograniczające i nie­sprawiedliwe. Nie zależało mi jednak tak bardzo na karierze aktorskiej i wiedziałam, że to nie jestem cała ja, więc nie przejmo­wałam się zbytnio. Czerpałam też z tego ja­kieś korzyści – dost

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się