Przyjaźń kocham i rozumiem. Wywiad z Małgorzatą Sochą
Tekst ukazał się w magazynie Twój Styl nr 4/2023
Rola w serialu Przyjaciółki pomogła jej docenić wartość silnych relacji z kobietami. Małgorzata Socha poznała ich wagę jako dorosła kobieta. Musiała polubić siebie, nim zaczęła przyjaźnić się z innymi. Jaką pracę w to włożyła? Ilu ludzi dopuszcza do swojego świata? Czy umie go bronić? I w kim ma oparcie w trudnych chwilach? Bo przecież potrzebuje go jak każda z nas.
Pijemy herbatę w kawiarni przy placu Narutowicza. Opowiadam o przyjaciółce, która przeżywa ślub córki, Małgorzata o pensjonacie na Kalatówkach, gdzie spędziła tydzień z przyjaciółkami i… nie pokłóciły się. Obie nas trochę dziwi, że dziewczyny w wieku naszych córek o dopiero poznanych koleżankach mówią „moja przyjaciółka”. Jak to jest z relacjami kobiet? Ile mogą znaczyć? Dlaczego warto do nich dojrzeć? Temat dobry na czasy, kiedy relacje przechodzą próbę jakości.
Twój STYL: Lubię cytat z księdza Jana Twardowskiego: „Przyjaźń to jest coś niezwykle ważnego, co nie wszyscy w życiu znajdują. Zawsze jest wzajemna – nie tak jak miłość. Można beznadziejnie kochać całe życie, ale nie można beznadziejnie się przyjaźnić”. Podpisujesz się pod tym?
Małgorzata Socha: Przyjaźń jest dla mnie równie cenna, jak relacja z człowiekiem, którego się kocha. Ale przyznaję, kiedyś jej nie doceniałam, w pędzie zawodowym, natłoku spraw rodzinnych umykały mi relacje z innymi. Nie były tak ważne jak dziś. W dzieciństwie, młodości nie miałam przyjaciółki „na śmierć i życie” i czułam ten deficyt. Rozedrgane dziewczyńskie serce potrzebuje kogoś takiego. Ten brak sprawił, że wysoko cenię przyjaźnie zawarte w dorosłym życiu.
Jak się dojrzewa do dobrej przyjaźni?
Aby tworzyć wartościowe więzi z innymi, trzeba być pogodzonym ze sobą. Ze swoimi słabościami, dobrymi i gorszymi stronami. To przychodzi z wiekiem, choć ja, ze względu na zawód, musiałam rozumienia siebie uczyć się szybko. Jako aktorka powinnam być świadoma swoich emocji i cech. Chodzi nie tylko o warsztat. Przed kamerę wnoszę predyspozycje psychiczne, osobowość. Dla mnie to oznaczało, że musiałam przejść proces: poznaję siebie, rozumiem, akceptuję i ostatecznie: lubię.
To trudne?
W pewnym sensie. Jak każdy miałam jakieś wyobrażenia o sobie, niektóre były iluzjami, więc zderzenia z rzeczywistością bywały zaskoczeniem. To tak, jakby przetrzeć zaparowane lustro i zobaczyć, jakim się jest naprawdę. Na ile mnie stać, gdzie mogę wycisnąć z siebie więcej, pokonać ograniczenia. Odkryłam na przykład, że nie przeraża mnie dwunastogodzinna praca na planie. Nie meczę się, a wysiłek mnie wręcz uskrzydla. Pod warunkiem, że to praca, z której mam frajdę. Co do psychiki – bywałam zaskoczona, odkrywając w sobie pokłady emocji, których istnienia nie podejrzewałam. Jakby zaczynały we mnie wibrować nowe struny. Wydawało mi się, że jestem twarda, a zdarzało mi się rozlecieć w drobny mak. A potem znowu pokazać, że mam skorupę żółwia, co bywa potrzebne w moim zawodzie. Paradoksalnie, twarda skóra musi się jakoś godzić z wrażliwością dziecka, której aktor także potrzebuje. Złożenie siebie w całość to często ogromny wysiłek. Ale już to potrafię. Umiem się pozbierać, a po pracy zostawić wszystko z boku i z powrotem wejść w normalne życie. Ale ten proces trochę trwał.
Nie od razu siebie lubiłaś?
Nie. Mój wewnętrzny krytyk kilkanaście lat temu był dużo głośniejszy niż dziś. W moim zawodzie chce się być akceptowanym i ja też tej akceptacji pragnęłam. Dzisiaj rozumiem, że kiedy szuka się jej na zewnątrz, to znaczy, że jest się siebie niepewnym. Mnie zmieniło założenie rodziny. Poczułam się spokojniejsza, bardziej pewna siebie. Zaczęłam uważniej siebie słuchać i lepiej rozumieć. Staram się żyć w zgodzie ze sobą i być dla siebie dobra. Wiem, nad czym muszę pracować, ale jeśli czasem mi się nie chce, mówię: w porządku, nie ma w tym nic złego. Przełomowym momentem, w którym siebie zaakceptowałam, były 40. urodziny. Dobry czas. I gdy poczułam, że naprawdę żyję już w zgodzie ze sobą, mogłam otworzyć się na prawdziwe relacje z innymi kobietami.
Grasz w serialu, który można porównać z innym, też opowiadającym o relacji przyjaciółek. Carrie Bradshaw w Seksie w wielkim mieście mówi: „Najważniejsza zasada zrywania: Nieważne, kto ci złamie serce i jak długo będziesz je kurować. Bez przyjaciółek nie dasz rady”.
Zgadzam się, że przyjaciółki potrafią stworzyć team nie do pokonania. Lubię energię kobiet, potrafię się z nimi dogadywać. Nie czują we mnie zagrożenia, bo nie jestem typem kokietki ani egocentryczki. Mam grono sprawdzonych przyjaciółek. Relacja z nimi jest jak oddech od spraw zawodowych i życia codzienne
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz