Po co mi te wszystkie gry. Wywiad z Katarzyną Kwiatkowską

Rozmawiała: Wika Kwiatkowska, fotografował: Filip Zwierzchowski/DAS AGENCY

Data publikacji: 18.10.2023

Po co mi te wszystkie gry. Wywiad z Katarzyną Kwiatkowską

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2023

Kocha kino, surfing, podróże. I wciąż ma niedosyt. Aktorka Katarzyna Kwiatkowska często bawi, czasem wzrusza. Nam opowiada o tym, jak złapała dystans do siebie i dlaczego świetnie się z tym czuje.

PANI: Od dziecka lubiłaś występować?

KATARZYNA KWIATKOWSKA: Zamęcza­łam wszystkich gości! Recytowałam wier­sze, odgrywałam scenki, tańczyłam. Wchodziłam do pokoju w majtkach na gło­wie. Stawałam na stołku i występowałam. Babcia prosiła: „Kasiu, ja bym chciała po­rozmawiać. Przyszła do mnie koleżanka, mamy parę spraw do omówienia”. A ja po prostu wymagałam tej ciszy, atencji i mó­wiłam: „Będzie kolejny występ”. Ale przedstawiałam się, że jestem Monika Cy­ga. Tak nazywała się moja koleżanka z przedszkola. Więc ja to ta skromna, a ko­leżanka fantastycznie śpiewa, tańczy, re­cytuje.

Wcześnie odkryłaś w sobie zdolność do parodiowania?

W moim domu takie wygłupy nie były czymś niespotykanym. Babcia była w tym niezła. Strasznie śmiesznie przedrzeźniała jednego polityka. Często ją prosiłam, żeby go zrobiła. W szóstej klasie podstawówki niesamowite wrażenie zrobił na mnie film „Kochankowie mojej mamy”. Miałam 12 lat i absolutnie poważnie zastanawiałam się, czy umiem tak jak Krystyna Janda. No i? Umiałam! Pamiętam, jak z Magdą Stużyńską, z którą byłyśmy w jednej kla­sie, na wycieczce szkolnej gadałyśmy do siebie „Jandą”, uprawiałyśmy całe takie rozedrgane, histeryczne dialogi.

Do warszawskiej Akademii Teatralnej zdałaś za pierwszym razem. Szczęściara?

W czepku urodzona. (śmiech) Byłam prze­konana, że się nie dostanę, że to zbyt pięk­ne, aby było możliwe. Bo zbyt wiele lat to planowałam. Bo mam za blisko: do szkoły teatralnej miałam trzy przystanki tramwa­jem. Mieszkałam na Muranowie, to był 20-minutowy spacerek. Na dodatek zda­wały tam też: moja koleżanka z liceum Ewa Gorzelak, serdeczna przyjaciółka Magda Stużyńska i jej dwie koleżanki - Karina Kunkiewicz i Monika Krzywkowska. A do Akademii Teatralnej zdają ludzie z całej Polski i wiadomo było, że wszystkie się nie dostaniemy. A dostałyśmy się! To było nie­samowite. Na moim roku studiowali też m.in. Marcin Dorociński, Adam Worono­wicz, Janek Wieczorkowski. Bardzo się lu­biliśmy, to był naprawdę przyjemny czas.

Ale zdaje się nie do końca sielanka?

Również temperowanie. Wcześniej w żad­nej instytucji nie czułam, aby ktoś chciał nadmiernie mnie dyscyplinować. W moim domu też nie było tego typu pomysłów. Co więcej, na zajęciach u Machulskich przy Teatrze Ochoty, na które chodziłam w li­ceum, wpajano mi wręcz, że bardzo do­brze jest się na coś nie zgadzać, mieć wątpliwości, zgłaszać je, dyskutować. Że w ten sposób poszukujesz, możesz być in­na, oryginalna. Z takim przeświadczeniem zdałam do szkoły teatralnej. I kiedy coś mi się nie podobało, śmiało to deklarowałam. Po pierwszym półroczu przeprowadzono z nami rozmowę. I zdałam sobie sprawę, że mam być grzeczna i nie sprawiać problemów.  A ponieważ nie za bardzo wyobrażałam sobie, co zrobię, jeżeli mnie wyrzu­cą ze szkoły teatralnej, uległam temu szantażowi. Długo po studiach z moim przyjacielem Michałem Zielińskim, z któ­rym spotkaliśmy się w programie Szymo­na Majewskiego, żartowaliśmy sobie z te­go, ile lat zajęło nam wyjście z bycia takim ugrzecznionym studenciakiem.

Ile?

Ujmę to w anegdotę. Kilka lat temu dzwo­ni do mnie kolega ze szkoły teatralnej. Do­biega pięćdziesiątki. Jest na imprezie w ogródku Krystyny Jandy i mówi tak: „Kaśka, co ja zrobiłem?! Zagalopowałem się i powiedziałem do Bogusia Lindy na ty!”. Mówię: „Stary, spójrz w lustro. Prze­cież jemu byłoby przykro, gdybyś teraz za­czął do niego mówić »proszę pana«”. (śmiech) A ja? Trudno jest określić jakąś konkretną granicę, gdy to z siebie zrzuci­łam, ale myślę, że zajęło mi to jakieś 7-8 lat. W tym zawodzie warto być grzecz­nym, poukładanym, zdyscyplinowanym i szanować współpracowników z ekipy. Ale równocześnie, w sensie artystycznym, opłaca się być niegrzecznym i bezczelnym. Stare i nudne już porzekadło, że aktor mu­si mieć skórę słonia i wrażliwość motyla, wydaje się jednak bardzo trafne.

Tobie się to udaje?

Jakoś trzymam ten balans. Może też dlatego, że mam bardzo zorganizowane i poukładane życie emocjonalne. Bez niepotrzebnych nadwyrężeń i amplitud. Nie­zwykle ważne są dla mnie przyjaźnie. Świadomość, że mam kilka osób, do któ­rych zawsze mogę zadzwonić. Nie wyobrażam sobie życia bez takiej grupy wsparcia.

W kobiecym kręgu?

Nie tylko. Mnie udaje się też przyjaźnić z facetami, i to przez lata. Płeć nie ma tu znaczenia, liczy się człowiek, więc tak, przyjaźnie mi wychodzą. Natomiast jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, w których pojawiają się namiętności, to tutaj kończy się moje bycie mądrą i gotowość na kompromisy. Tragedia. (śmiech) Są tylko wywindowane emocje i wielkie oczekiwa­nia takiego wysokiego rozedrgania. A ile ono może trwać?

Jakieś dwa lata, tak się uważa.

No właśnie, a u mnie to się chyba szybciej kończy. I jestem zainteresowana wyłącznie tymi wysokimi wibracjami. Kiedy zni­kają, jest dramat. Postawiłam więc na krótki dystans. Już nawet nie planuję, żeby coś było na dłużej. Bo chyba tego nie umiem.

A nie chcesz, jak to się pięknie mówi, tego przepracować? Bo przecież wiadomo, że chemia nigdy nie trwa całe życie. Że potem wchodzi się na inne etapy związku.

Aż tak mi chyba nie zależy. Może to się jeszcze kiedyś zmieni - nie wiem, jakieś starcze zauroczenie. (śmiech) Ale związek to nie jest mój życiowy priorytet. Kojarzy mi się z problemami, kompromisami, jakąś grą. Po co mi to? Nie chcę zaburzać swojej równowagi. Niech będzie krótko, ale wolę się naprawdę dobrze bawić.

Jak na planie teledysku Kultu do piosenki „Gdy nie ma dzieci”?

To było ekstra. Wielka radość i cudowna zabawa w trakcie zdjęć. Zresztą jak tylko usłyszałam tę piosenkę, od razu wiedzia­łam, że to będzie szał. Chociaż nie przy­puszczałam, że aż taki. Maksymalny hit.

Ale to nie był dla ciebie łatwy czas. Po szkole musiałaś przetrwać kilka chudych lat.

Rzeczywiście. Jeździłam po Polsce z ba­jeczką dla dzieci, łapałam reklamy. Z jed­nej strony przez jakiś czas nie miałam chy­ba farta, a potem skupiłam się na innych sprawach. A gdy się zakochasz, to wszyst­ko ci jedno, czy masz co włożyć do garnka, czy nie masz, czy zarabiasz, czy nie zara­biasz. Na castingach zawsze było duże za­interesowanie i takie: „Wow, ale jesteś świetna”. I nic za tym nie szło. Potem do­wiadywałam się, że jestem za ładna albo za brzydka, za wysoka albo za niska, za gruba albo za chuda. Cały czas coś nie pasowało. A czasem słyszałam: „Fajnie, tylko nie masz doświadczenia”. A kiedy je zdobędę? Jeszcze nie miałam trzydziestki, a mówio­no mi, że jestem za stara.

I nagle weszłaś z impetem do show-biznesu. Rozśmieszałaś całą Polskę parodiami w „Rozmowach w tłoku”.

Na casting do „Szymon Majewski Show” trafiłam przypadkiem. I zrobiłam Krysty­nę Jandę. Udawałam też śpiew Anny Marii Jopek, bo nie miałam wtedy kompleksów, jeśli chodzi o śpiewanie. I coś z Alicją Ma­jewską. Na pożegnanie znowu usłyszałam, że jest „ekstra”. Pomyślałam: „Tak, ekstra, na pewno. I nic z tego nie będzie”. Za ostatnie pieniądze poleciałam z kolegami na bardzo niskobudżetowe wakacje na Kretę. Pierwszą noc spaliśmy w Chanii na ławce w jakiejś nadbrzeżnej okolicy. A po­tem znalazłam się na cudownej, rajskiej, po prostu nieziemskiej p

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się