Po co mi te wszystkie gry. Wywiad z Katarzyną Kwiatkowską
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2023
Kocha kino, surfing, podróże. I wciąż ma niedosyt. Aktorka Katarzyna Kwiatkowska często bawi, czasem wzrusza. Nam opowiada o tym, jak złapała dystans do siebie i dlaczego świetnie się z tym czuje.
PANI: Od dziecka lubiłaś występować?
KATARZYNA KWIATKOWSKA: Zamęczałam wszystkich gości! Recytowałam wiersze, odgrywałam scenki, tańczyłam. Wchodziłam do pokoju w majtkach na głowie. Stawałam na stołku i występowałam. Babcia prosiła: „Kasiu, ja bym chciała porozmawiać. Przyszła do mnie koleżanka, mamy parę spraw do omówienia”. A ja po prostu wymagałam tej ciszy, atencji i mówiłam: „Będzie kolejny występ”. Ale przedstawiałam się, że jestem Monika Cyga. Tak nazywała się moja koleżanka z przedszkola. Więc ja to ta skromna, a koleżanka fantastycznie śpiewa, tańczy, recytuje.
Wcześnie odkryłaś w sobie zdolność do parodiowania?
W moim domu takie wygłupy nie były czymś niespotykanym. Babcia była w tym niezła. Strasznie śmiesznie przedrzeźniała jednego polityka. Często ją prosiłam, żeby go zrobiła. W szóstej klasie podstawówki niesamowite wrażenie zrobił na mnie film „Kochankowie mojej mamy”. Miałam 12 lat i absolutnie poważnie zastanawiałam się, czy umiem tak jak Krystyna Janda. No i? Umiałam! Pamiętam, jak z Magdą Stużyńską, z którą byłyśmy w jednej klasie, na wycieczce szkolnej gadałyśmy do siebie „Jandą”, uprawiałyśmy całe takie rozedrgane, histeryczne dialogi.
Do warszawskiej Akademii Teatralnej zdałaś za pierwszym razem. Szczęściara?
W czepku urodzona. (śmiech) Byłam przekonana, że się nie dostanę, że to zbyt piękne, aby było możliwe. Bo zbyt wiele lat to planowałam. Bo mam za blisko: do szkoły teatralnej miałam trzy przystanki tramwajem. Mieszkałam na Muranowie, to był 20-minutowy spacerek. Na dodatek zdawały tam też: moja koleżanka z liceum Ewa Gorzelak, serdeczna przyjaciółka Magda Stużyńska i jej dwie koleżanki - Karina Kunkiewicz i Monika Krzywkowska. A do Akademii Teatralnej zdają ludzie z całej Polski i wiadomo było, że wszystkie się nie dostaniemy. A dostałyśmy się! To było niesamowite. Na moim roku studiowali też m.in. Marcin Dorociński, Adam Woronowicz, Janek Wieczorkowski. Bardzo się lubiliśmy, to był naprawdę przyjemny czas.
Ale zdaje się nie do końca sielanka?
Również temperowanie. Wcześniej w żadnej instytucji nie czułam, aby ktoś chciał nadmiernie mnie dyscyplinować. W moim domu też nie było tego typu pomysłów. Co więcej, na zajęciach u Machulskich przy Teatrze Ochoty, na które chodziłam w liceum, wpajano mi wręcz, że bardzo dobrze jest się na coś nie zgadzać, mieć wątpliwości, zgłaszać je, dyskutować. Że w ten sposób poszukujesz, możesz być inna, oryginalna. Z takim przeświadczeniem zdałam do szkoły teatralnej. I kiedy coś mi się nie podobało, śmiało to deklarowałam. Po pierwszym półroczu przeprowadzono z nami rozmowę. I zdałam sobie sprawę, że mam być grzeczna i nie sprawiać problemów. A ponieważ nie za bardzo wyobrażałam sobie, co zrobię, jeżeli mnie wyrzucą ze szkoły teatralnej, uległam temu szantażowi. Długo po studiach z moim przyjacielem Michałem Zielińskim, z którym spotkaliśmy się w programie Szymona Majewskiego, żartowaliśmy sobie z tego, ile lat zajęło nam wyjście z bycia takim ugrzecznionym studenciakiem.
Ile?
Ujmę to w anegdotę. Kilka lat temu dzwoni do mnie kolega ze szkoły teatralnej. Dobiega pięćdziesiątki. Jest na imprezie w ogródku Krystyny Jandy i mówi tak: „Kaśka, co ja zrobiłem?! Zagalopowałem się i powiedziałem do Bogusia Lindy na ty!”. Mówię: „Stary, spójrz w lustro. Przecież jemu byłoby przykro, gdybyś teraz zaczął do niego mówić »proszę pana«”. (śmiech) A ja? Trudno jest określić jakąś konkretną granicę, gdy to z siebie zrzuciłam, ale myślę, że zajęło mi to jakieś 7-8 lat. W tym zawodzie warto być grzecznym, poukładanym, zdyscyplinowanym i szanować współpracowników z ekipy. Ale równocześnie, w sensie artystycznym, opłaca się być niegrzecznym i bezczelnym. Stare i nudne już porzekadło, że aktor musi mieć skórę słonia i wrażliwość motyla, wydaje się jednak bardzo trafne.
Tobie się to udaje?
Jakoś trzymam ten balans. Może też dlatego, że mam bardzo zorganizowane i poukładane życie emocjonalne. Bez niepotrzebnych nadwyrężeń i amplitud. Niezwykle ważne są dla mnie przyjaźnie. Świadomość, że mam kilka osób, do których zawsze mogę zadzwonić. Nie wyobrażam sobie życia bez takiej grupy wsparcia.
W kobiecym kręgu?
Nie tylko. Mnie udaje się też przyjaźnić z facetami, i to przez lata. Płeć nie ma tu znaczenia, liczy się człowiek, więc tak, przyjaźnie mi wychodzą. Natomiast jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, w których pojawiają się namiętności, to tutaj kończy się moje bycie mądrą i gotowość na kompromisy. Tragedia. (śmiech) Są tylko wywindowane emocje i wielkie oczekiwania takiego wysokiego rozedrgania. A ile ono może trwać?
Jakieś dwa lata, tak się uważa.
No właśnie, a u mnie to się chyba szybciej kończy. I jestem zainteresowana wyłącznie tymi wysokimi wibracjami. Kiedy znikają, jest dramat. Postawiłam więc na krótki dystans. Już nawet nie planuję, żeby coś było na dłużej. Bo chyba tego nie umiem.
A nie chcesz, jak to się pięknie mówi, tego przepracować? Bo przecież wiadomo, że chemia nigdy nie trwa całe życie. Że potem wchodzi się na inne etapy związku.
Aż tak mi chyba nie zależy. Może to się jeszcze kiedyś zmieni - nie wiem, jakieś starcze zauroczenie. (śmiech) Ale związek to nie jest mój życiowy priorytet. Kojarzy mi się z problemami, kompromisami, jakąś grą. Po co mi to? Nie chcę zaburzać swojej równowagi. Niech będzie krótko, ale wolę się naprawdę dobrze bawić.
Jak na planie teledysku Kultu do piosenki „Gdy nie ma dzieci”?
To było ekstra. Wielka radość i cudowna zabawa w trakcie zdjęć. Zresztą jak tylko usłyszałam tę piosenkę, od razu wiedziałam, że to będzie szał. Chociaż nie przypuszczałam, że aż taki. Maksymalny hit.
Ale to nie był dla ciebie łatwy czas. Po szkole musiałaś przetrwać kilka chudych lat.
Rzeczywiście. Jeździłam po Polsce z bajeczką dla dzieci, łapałam reklamy. Z jednej strony przez jakiś czas nie miałam chyba farta, a potem skupiłam się na innych sprawach. A gdy się zakochasz, to wszystko ci jedno, czy masz co włożyć do garnka, czy nie masz, czy zarabiasz, czy nie zarabiasz. Na castingach zawsze było duże zainteresowanie i takie: „Wow, ale jesteś świetna”. I nic za tym nie szło. Potem dowiadywałam się, że jestem za ładna albo za brzydka, za wysoka albo za niska, za gruba albo za chuda. Cały czas coś nie pasowało. A czasem słyszałam: „Fajnie, tylko nie masz doświadczenia”. A kiedy je zdobędę? Jeszcze nie miałam trzydziestki, a mówiono mi, że jestem za stara.
I nagle weszłaś z impetem do show-biznesu. Rozśmieszałaś całą Polskę parodiami w „Rozmowach w tłoku”.
Na casting do „Szymon Majewski Show” trafiłam przypadkiem. I zrobiłam Krystynę Jandę. Udawałam też śpiew Anny Marii Jopek, bo nie miałam wtedy kompleksów, jeśli chodzi o śpiewanie. I coś z Alicją Majewską. Na pożegnanie znowu usłyszałam, że jest „ekstra”. Pomyślałam: „Tak, ekstra, na pewno. I nic z tego nie będzie”. Za ostatnie pieniądze poleciałam z kolegami na bardzo niskobudżetowe wakacje na Kretę. Pierwszą noc spaliśmy w Chanii na ławce w jakiejś nadbrzeżnej okolicy. A potem znalazłam się na cudownej, rajskiej, po prostu nieziemskiej p
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz