Nigdy nie byłam słodka. Wywiad z Jolantą Fraszyńską
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2021.
To nie jest opowieść o kobiecie, której się wszystko w życiu udawało. To raczej historia o tym, że jeśli się bardzo chce, można pokonać największe przeszkody. Przeczytajcie! Jolanta Fraszyńska mówi o tym szczerze i pięknie.
PANI: Jak zniosłaś emocjonalnie miniony rok?
JOLANTA FRASZYŃSKA: To był dla mnie paradoksalnie dosyć spokojny czas. Pasowało mi to bycie w zwolnionym tempie. Lubię przebywać w domu, lubię jego atmosferę, dobrze czuję się wśród moich bliskich, ale również lubię być sama ze sobą w ciszy, obserwując ptaki i wiewiórki odwiedzające nasz ogród. Obok domu mamy las, wychodziłam tam z psami na spacery, cieszyłam się przyrodą. Jeździłam na plan serialu „Leśniczówka”, oczywiście w pełnym reżimie sanitarnym. Wiele się w tym czasie zmieniło, dla mnie najbardziej widoczna była zmiana w podejściu do zdrowia. Kiedyś normalne było, że przychodziliśmy do pracy, na plan czy do teatru, zakatarzeni, kaszlący, z infekcjami, bo ważne były terminy, kontrakty, umowy. A dziś, jeśli źle się czujesz, to zostajesz w domu. Nieważne, czy to przeziębienie, czy wirus. Chronisz siebie i innych i ta zmiana w obecnym czasie jest zauważalna. Pamiętam, jak w dzieciństwie często chorowałyśmy z siostrą na zapalenie oskrzeli czy gardła. Leżało się wtedy bite dwa tygodnie w łóżku. Chorobę trzeba było wyleżeć, wypocić. I nikt z tym nie dyskutował. Trzeba było dać ciału czas na regenerację.
Ty chyba od lat pilnujesz, by w twoim życiu panował balans między pracą a prywatnością.
Udało mi się zwolnić tempo już dawno. Wsłuchuję się w swoje ciało, odbieram jego sygnały. Dla mnie te przymusowe zatrzymania były też mało odczuwalne dlatego, że potrafię być w trybie nicnierobienia. Zawsze dużo pracowałam, ale równolegle od 20 lat pracowałam nad sobą, nad swoimi emocjami, zmieniałam i poznawałam siebie. Stworzyłam spokojny dom i bycie w nim daje mi dużo szczęścia. Uwielbiam dbać o jego mieszkańców, troszczyć się o nich. Jeśli pojawiają się trudności, to rozwiązuję je na bieżąco. I przede wszystkim stosuję zasadę recyklingu i selekcji informacji, które do siebie dopuszczam. Mam wpływ na to, jakie informacje docierają do mojej głowy i serca. Żyję tym, co dla mnie dobre, a to, co toksyczne i szkodliwe, odrzucam.
Ale nie da się żyć w świecie wypreparowanym ze złych informacji.
Oczywiście, że nie. Jeśli dociera do mnie coś trudnego albo kontrowersyjnego, to się temu przyglądam. Pytam siebie, co w związku z tym czuję. Jeśli odczuwam lęk, złość czy smutek, to zajmuję się tymi emocjami. I jeżeli coś ode mnie zależy, to działam, jeśli nie – odpuszczam. Pozwalam innym żyć ich życiem. Poza tym od zawsze wiedziałam, że muszę o siebie dbać, dobrze się odżywiać i wysypiać, bo jestem drobna i mała. Muszę się sobą opiekować, troszczyć się o tę moją kruchość.
Ktoś powiedział o tobie: „Fraszyńska jest dzisiaj mocno zen”.
Może tak jest. (śmiech) Bo wychodzę z założenia, że wszystkie doświadczenia (i te dobre, i te złe) zbudowały mnie jako człowieka. Wszystko w moim życiu było po coś. Wychowałam się na Śląsku, bez ojca. Mam za sobą dwa małżeństwa, dwie fantastyczne córki, dobrą relację z moim partnerem Tomkiem. Wszystko, co przeżyłam, musiałam przeżyć, by być taką osobą, jaką jestem dzisiaj. Jest we mnie wdzięczność i dobre myślenie o każdym, kto stanął na mojej drodze. Zrezygnowałam z osądzania i oceniania. Rozumiem i akceptuję wybory moich bliskich. Badając losy mojej rodziny, odkryłam, że wszystkie kobiety były na swój sposób samotne. Ale mężczyźni również. Albo żyjący w poczuciu straty. Moja babcia Gertruda straciła ojca, gdy miała 5 lat, a potem w czasie II wojny światowej narzeczonego. Zrozumiałam, że wielu moich bliskich cierpiało też z powodu niskiego poczucia własnej wartości. To poczucie było także moim doświadczeniem. Zaczęłam terapię. Zaczęłam dokopywać się do przyczyn, ale też wyciągać wnioski. I dzięki temu krok po kroku zaczęłam lubić i akceptować siebie.
Podkreślasz w wywiadach, że miałaś piękną i kochającą mamę, a jednocześnie w tym domu nie zbudowałaś poczucia własnej wartości. Biegałyście z siostrą po tych śląskich podwórkach, między familokami. Byłaś charakterna, zabawna, widoczna, ale w tym wszystkim, jak powiedziałaś, smutna. Słodka, energiczna dziewczynka.
O nie! Słodka nigdy nie byłam. Moja kobiecość nie była okryta falbankami i trzepotaniem rzęs. W dzieciństwie wyglądałam raczej jak mały chłopiec z grzywką wyciętą krzywo maszynką, którą dorwałam w zakładzie fryzjerskim dziadka. Byłam komikiem, który potrzebował zwracać na siebie uwagę, chciał rozbawiać świat, rozśmieszać go, aby rozładowywać napięcia. Patrząc na mnie z boku, pomyślałabyś: o, jaka zadziorna, odważna dziewczynka. Pełna werwy. Taka „fraszka” przebojowa, a w środku jednak bardzo niepewna, melancholijna i smutna. Zrozumiałam to po latach, na terapiach. Zrozumiałam, że z powodu mojego braku pewności siebie dokonywałam takich, a nie innych wyborów. Pozwalałam na pewne zachowania, na które nie powinnam pozwolić. Nie wiedziałam, co jest normą, a co nadużyciem. Pozwalałam na to, bo chciałam zasłużyć na miłość i akceptację.
Z domu nie wyniosłaś tego rozpoznania, co jest w życiu dobre, co jest normą? A co niedopuszczalne?
Wyniosłam wiele pięknych wartości, ale również pewne wzorce, które były związane z brakiem stabilności. Jestem DDA: dorosłym dzieckiem alkoholików. DDA jeśli same nie wikłają się w alkohol, to często wybierają partnerów pijących lub takich, którzy uruchamiają w nich podobny rodzaj emocji, które znały z dzieciństwa. I z jednej strony jesteśmy wspaniali, radośni, ciepli i tym emanujemy na zewnątrz, a z drugiej strony jest w nas dogłębny smutek, który moim zdaniem jest doświadczeniem wielu ludzi w Polsce. Na moich terapiach zajęłam się swoim kawałkiem smutku. Świadomie zaczęłam pracę dla „chmurki” szczęśliwości, radości, łagodności, obfitości i szacunku. Aby zrównoważyć tę panoszącą się wszechobecnie chmurę lęku, agresji, złości, obwiniania innych za swój los – chmurę trudnych doświadczeń.
Co spowodowało, że zdecydowałaś się na terapię, że powiedziałaś sobie: potrzebuję pomocy?
Doświadczenie lęku panicznego. Kiedy wali ci serce, kręci się w głowie, myślisz, że tracisz przytomność, że umierasz. Lękowcy dobrze wiedzą, o czym mówię. Zrozumiałam wtedy, że muszę w trybie pilnym zająć się sobą.
Dziś śpisz dobrze? Czujesz się stabilna, zaopiekowana?
Tak. Na terapiach od moich terapeutów słyszałam zdanie, że jeszcze tej nerwicy lękowej podziękuję. Wtedy tego nie rozumiałam, ale rzec
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz