Nie udało się MNIE zepsuć. Wywiad z Anną Starmach

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 8/2025
Długo oceniała, ale też była oceniana, w jury MasterChefa. Anna Starmach zna koszt popularności, którą zdobyła dzięki temu show. I wie, że dla oglądalności nie warto bawić się w Pana Boga, choć jej opinia czasem decydowała o losie uczestników. Przecież kiedy gasną światła, życie toczy się dalej. Odeszła z programu, bo trzeba wyczuć, kiedy powiedzieć: stop. Wróciła do realnego świata, w którym wartości nie mierzy się lajkami.
Postanowiła, że będzie kucharką, kilkanaście lat temu, gdy większość rodziców wolała mieć dzieci na prawie albo medycynie. Anna Starmach studiowała historię sztuki, ale uparła się na gotowanie. Skończyła paryską szkołę kulinarną Le Cordon Bleu, odbyła staże w świetnych restauracjach, tych z gwiazdkami Michelin. Później, dzięki pracy w telewizyjnym show, przyłożyła rękę do obyczajowej zmiany – gotowanie weszło w Polsce na salony, o kucharzach mówi się, wypada znać najlepszych. Samo dobre? Jest i ciemna strona jej sukcesu. Rozmawiamy o tym w rozgrzanym słońcem Krakowie, w knajpce na uboczu. Ania szuka ciszy – dosłownie i w przenośni.
Twój STYL: Pamiętam pierwszą edycję MasterChefa. W jury przebojowa Magda Gessler, kucharski wyga Michel Moran i ty, adeptka kulinarna o wyglądzie licealistki. Jak zareagowałaś na propozycję sędziowania w programie, który opiera się na rywalizacji, eliminacji zawodników?
Anna Starmach: Gdy uczyłam się w szkole we Francji, programy Top Chef czy MasterChef były popularne. Z koleżankami i kolegami trzymaliśmy kciuki za naszych faworytów. Wróciłam do Polski, krążyłam między Krakowem a Warszawą, gdzie gotowałam w Dzień Dobry TVN. Kiedy zadzwonił telefon i usłyszałam pytanie, czy wystąpię w polskiej edycji show, nie zastanawiałam się, myślałam entuzjastycznie: przygoda!
Byłaś ambitną 23-letnią kucharką. Rozumiałaś motywacje uczestników programu, którzy zgłosili się na casting?
Zazdrościłam im odwagi, pasji, determinacji, ciekawości świata. Wielu nie zdawało sobie jednak sprawy, na co się piszą. Mówi się, że talent show są po to, żeby je wygrywać i spełniać marzenia. Ja myślę, że to programy dla tych, którzy potrafią przegrywać. Bo większość przegra. Jak sobie z tym poradzi osoba myśląca tylko o zwycięstwie? Gdy pytano mnie, czy warto się zgłosić do MasterChefa, powtarzałam: umiejętności kulinarne to jedno, a predyspozycje psychiczne drugie. Zastanów się, jak sobie radzisz ze stresem, jak odbierasz krytykę. Jeśli idziesz po sławę, poklask, zawiedziesz się. Będziesz oceniany przez jurorów w studiu, ale także przez widzów, a oni nie poznają tego, co powinno być najważniejsze – twoich dań. Nie spróbują ich. Zwrócą uwagę na urodę, charakter, buty, tatuaże. Pomyśl, czy chcesz być za to oceniany?
Juror powinien być wyrozumiały, życzliwy czy musi pozostać nieprzemakalny i za wszelką cenę zachować neutralność? Ostatecznie uczestnicy biorą udział w rywalizacji na własne życzenie.
Z jednej strony dobrze, jeśli jest empatyczny, z drugiej, im więcej uczuć, tym trudniej się ludzi ocenia. Gdy już poznałam uczestników, ich motywacje, charakter, mocne i słabe strony, ciężko było powiedzieć: oddaj fartuch. Ktoś gotuje, bo to dla niego pomysł na życie, rodzaj terapii, sposób, by zyskać pewność siebie. A zdarzało się, że o wykluczeniu z programu decydowało jedno danie, mniej udany deser, choć generalnie uczestnik świetnie gotował. To okrutne. Gdybym mogła coś zmienić, wprowadziłabym szkolną zasadę: zgłaszam nieprzygotowanie albo punktację, która uwzględnia całość osiągnięć w programie.
To podejście ludzkie i życzliwe. Ale reguły talent show są bezwzględne, chodzi o emocje, najlepiej skrajne. Za nie właśnie widzowie je lubią...
Telewizja chce fajerwerków – łez albo wybuchów radości. Musi być: góra – dół, dobrze – źle. Rozpacz albo deszcz konfetti. Im więcej momentów trudnych, tym lepiej dla oglądalności. A ja nawet u kosmetyczki słyszę, że mam pergaminową skórę – to się przenosi na życie.
Wyczuwam, że powściągliwość przed kamerami sporo cię kosztowała. Może lepiej było rozbrajać napięcie? Magda Gessler wali czasem pięścią w stół.
Nie pokazywałam silnych emocji na planie. Bałam się, że stracę kontrolę. Z tyłu głowy miałam też słowa producentki Ewy: program nie jest o jurorach. Nie my gramy pierwsze skrzypce, to uczestnicy powinni się pokazać.
Jednak jurorzy też byli pilnie obserwowani i oceniani.
I to nie tylko za decyzje merytoryczne. Słyszałam: fatalnie ci w tym kolorze, kolczyki miałaś do niczego. Serio, to się liczy? – myślałam. Kiedy pojawiałam się w sukience, która się spodobała, w kilka dni wyprzedawała się ze sklepów. Michel powiedział „oddaj fartucha” i drobna pomyłka błyskawicznie stała się memem. Na to wszystko nie byłam przygotowana. Poszłam do programu, gdzie po raz pierwszy codziennie zajmowali się mną: fryzjer, makijażystka i stylistka. Czasem faktycznie wyglądałam źle, a miałam na to niewielki wpływ. Popełniałam błędy, nie umiałam się sprzeciwić, nie wiedziałam, co wygląda dobrze w kamerze. To było trudne. Ale i tak myślałam przede wszystkim o uczestnikach.
Czułaś się za nich odpowiedzialna?
Całkowicie. Dla nich oceny jurorów miały olbrzymie znaczenie. Wielu po programie zmieniło życiowe plany, pracę, miejsce zamieszkania, otwor
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz