Nie po to, żeby brać. Wywiad z Agnieszką Więdłochą i Antonim Pawlickim

Rozmawiała: Agnieszka Litorowicz-Siegert, Zdjęcie: Aldona Karczmarczyk/Van Dorsen Artists

Data publikacji: 10.11.2021

Nie po to, żeby brać. Wywiad z Agnieszką Więdłochą i Antonim Pawlickim

Zdjęcie: Aldona Karczmarczyk/Van Dorsen Artists, stylizacja: Maria Szaj, makijaż: Andrzej Kawczyński/Armani, fryzury: Gor Duryan/Same Same, scenografia: Anna Tyślerowicz
Ubranie: Antoni Pawlicki: smoking Boss; koszula Cos; buty Gino Rossi. Agnieszka Więdłocha: sukienka 032c/zalando; płaszcz Elementy; buty Aquazurra/Moliera 2

Tekst ukazał się w magazynie Twój Styl nr 12/2021.

Sukces, popularność… Czy to rodzi jakiś dług? Powiodło mi się w życiu, może jestem coś winien? Antoni pamięta z dzieciństwa, jak mama ratowała psa potrąconego przez samochód. Agnieszka jako młoda aktorka wspierała dzieci z porażeniem mózgowym. To w nich zostało. Nie godzą się na świat, gdzie zostawia się bez pomocy ludzi na granicy. Pomagają. Na przykład wiekowym już warszawskim powstańcom. Dostali za to tytuł Gwiazdy Dobroczynności, jednak nie o nagrody chodzi, ale o poczucie, że „życie nie po to tylko jest, by brać”.

Twój STYL: Młodzi, piękni, sławni… poświęcacie czas, żeby odwiedzać, rozmawiać, wspierać starsze osoby, które swoją młodość oddały, walcząc w Powstaniu Warszawskim. Wolicie tu mówić o wrażliwości czy patriotyzmie?
Agnieszka Więdłocha: O pomaganiu. Bo dziś to, co kojarzy się ze słowem „patriotyzm”, jest dwuznaczne. W moim przypadku włączenie się w działania BohaterON-u nie wiązało się z hasłami patriotycznymi, tylko z chęcią pomocy starszym ludziom, którzy w młodości tak dużo dla nas zrobili. To forma odwdzięczenia się, podziękowania.
Antoni Pawlicki: Pomaganie – ja uczyłem się tego w domu, obserwując rodziców, ich naturalne zachowania. Byli wrażliwi na krzywdę ludzi, zwierząt. Mama, widząc przy drodze psa, kota, ptaka potrzebującego pomocy, i dziś potrafi zatrzymać ruch, biec na ratunek. Kiedyś wiozła mnie na zajęcia i zauważyła potrąconego szczeniaka. Zatrzymała się, pobiegła po niego. Był ranny – w aucie pełno krwi i natychmiastowy komunikat mamy: odpuszczamy zajęcia, jedziemy do weterynarza. Poplamiona tapicerka? – bez znaczenia. Dla dziecka to bywało szokujące, ale uczyłem się, że pomaganie wymaga poświęcenia. Później ukułem teorię, że artyści, aktorzy, jako osoby wrażliwe, czasem nadwrażliwe, mają specjalną predyspozycję do angażowania się w pomoc.
AW: Ładnie powiedziałeś o swoim domu. U mnie chęć pomagania pojawiła się trochę później. Nie w domu, a na pewno nie w szkole, bo mam wrażenie, że ona nie uwrażliwia na potrzeby innych. Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz zaproponowano mi zaangażowanie się w pomoc. Byłam już po kilku rolach, rozpoznawalna. Odezwała się łódzka Fundacja Kolorowy Świat, która opiekuje się dziećmi z porażeniem mózgowym: czy mogłabym być ich ambasadorem? Mieli plany wybudowania ośrodka, zbierali pieniądze. Pomyślałam: Dlaczego zgłosili się do mnie? Bo jestem łodzianką? Ale przecież nic nie wiem o tych dzieciach, co ja mogę? Pierwszy odruch był na „nie”. Odpisałam, że dziękuję, nie czuję się na siłach. Zaczęli przekonywać: warto mówić o tej chorobie, zwrócić na nią uwagę, żeby dzieci nie czuły się zapomniane, wykluczone... Pomyślałam: może jednak ma to sens? Zgodziłam się. Potem Magda Różczka wciągnęła mnie w pomaganie w ośrodku przedadopcyjnym, w UNICEF. Włączyłam się w pracę innych fundacji. To się wydarzyło dzięki innym bardziej doświadczonym osobom.
AP: Tak samo było z moim wyjazdem do Afryki. Poznałem człowieka, który założył fundację, żeby pomagać dzieciakom w Kenii. Namówił mnie do wyjazdu niemal z dnia na dzień. Ten kraj kojarzy się z egzotycznymi wakacjami w kurorcie, z safari w wygodnym jeepie, ale już nie ze skrajnym ubóstwem. A w prowincji Meru, która była naszym celem, zobaczyłem wstrząsającą biedę. Pojechaliśmy na pustynię do szkoły, w której uczy się ponad setka dzieci. Budynek z dziurami zamiast okien, bez drzwi, bez podłogi. W środku hulał wiatr i nanosił pył na dziurawe mundurki bosych uczniów. Dalej stało osiedle rozwalających się szop. Tam mieszkały dzieci. Bez prądu, wody, na klepisku, w brudzie. Były głodne. Wprowadziliśmy tam program dożywiania. Gotowaliśmy kaszę i karmiliśmy maluchy. To doświadczenie ukształtowało moje przekonanie, że pomaganie to konieczność. Nie akt dobrej woli, nie coś, co robimy dla poprawy własnego samopoczucia. Konieczność dla przetrwania.

TS: Mówimy o wyjściu ze strefy własnego komfortu, bo pomaganie jest szlachetne, ale nie zawsze proste?
AW: Tak. Bo np. masz obawę: czy ten ktoś w ogóle będzie chciał twojej pomocy, czy się nie narzucasz? Pamiętam ciemny wieczór dobre 10 lat temu. Wyszłam z walizką z Dworca Centralnego – pusto, głucho. Nagle w okolicy Pałacu Kultury widzę dwoje młodych ludzi na wózkach. Zaklinowali się w szczelinach między płytami chodnika. Jedno drugiemu nie mogło pomóc. Pomyślałam: głupio podejść, może się przestraszą? Przełamałam się. Byli szczęśliwi: „Z nieba nam pani spadła! Utknęliśmy!”. Jakoś odblokowałam ich wózki i razem śmialiśmy się z tej akcji – miłe spotkanie. Dziś wiem, że warto najzwyczajniej w świecie podjeść i zapytać: potrzebujesz mojej pomocy? Jak nie, to idę.

TS: Ale odmowa może zrazić. Jak nie zrezygnować, przeskoczyć dumę, bo ktoś powiedział: niczego nie potrzebuję?
AW: Myślę, że to kwestia przeniesienia ciężaru z własnej potrzeby pokazania, jakim jest się dobrym, na potrzeby innych. Nawet gdy na początku ich nie rozumiemy, błądzimy. Zdarzało mi się entuzjazmować: zrobię coś, zadziałam, będzie super! Mam zbędne ubrania, zabawki, książki – oddam do domu samotnej matki. Ale okazywało się, że pomoc w formie dla mnie łatwej po prostu nie jest potrzebna. Co nie znaczy, że ktoś ją odrzuca. Nauczyłam się, że najpierw należy wypytać. Kiedy nawiązałam współpracę z ośrodkiem wychowawczo-opiekuńczym w Łodzi, wiedziałam, że muszę pokombinować: może dziewczynom potrzebne jest spotkanie z kimś, kto je zainspiruje, pokaże, że chociaż na początku drogi dostały od życia kopa, da się to zmienić. Konkret w zgodzie z potrzebą. Czasami trzeba ujarzmić poryw serca, uruchomić rozum.
AP: Ja też to sobie w pewnym momencie uświadomiłem. Moim serdecznym kolegą jest Grzegorz Polakiewicz, przez niektórych nazywany „świeckim ewangelistą”. Kiedyś przed świętami zapytałem go, jak spędzi Wigilię. Powiedział: „Idę na Centralny do bezdomnych”. Jest inwalidą, nie ma nogi, porusza się o kulach. Mówię: „Czekaj, jak to do bezdomnych? –No, kupię tyle jedzenia, ile dam radę unieść, i ich odwiedzę. – To ja z tobą” – zadecydowałem. To było trudne doświadczenie. Ci ludzie bynajmniej nie przywitali nas z otwartymi ramionami: super, że przyszliście! Część z nich była nieufna, nastroszona. Przekonali się do mnie po jakimś czasie. Poczułem, że moja obecność jednak się liczy. Bycie obok, wysłuchanie. Zrozumiałem, że z jakichś powodów nie potrafią przyjąć pomocy, którą oferowałem w pierwszym odruchu. Pomyślałem: pomaganie wiąże się z wyrzeczeniem, wyjściem poza własną wygodę

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Twój Styl

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się