Muzyka to mój dobrostan. Wywiad z Natalią Kukulską
Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 12/2024
Artystka z dobrą nawigacją. Idzie swoją drogą, nie rozmieniła się na drobne. Ma własny styl, studio nagrań, pomysły artystyczne. Prywatnie… żyje uważnie, ze świadomością, że nic nie jest nam dane na zawsze. Natalia Kukulska twierdzi, że o związek i szczęście trzeba drżeć, a nad relacjami pracować stale. Osiągnęła jednak swój dobrostan. I tak właśnie nazwała nową płytę. Szczerą i dojrzałą.
Spotykamy się w przeddzień premiery teledysku promującego album Dobrostan. Natalia w emocjach, zapracowana, ale zadowolona z efektu. Niecierpliwi się, chciałaby już poznać pierwsze reakcje widzów. Jutro świat zobaczy Jengę – poetycki klip pełen metaforycznych obrazów. Jego klimat, czułe przesłanie nie pozostawiają wątpliwości: płyta jest o miłości – także do siebie. Dojrzałej i skomplikowanej, nie tej z przyjemnych piosenek z happy endem.
Twój STYL: Jenga, gra-układanka, jest dla pani metaforą relacji między dwojgiem ludzi?
Natalia Kukulska: Tak. Piosenka mówi o potrzebie równowagi. O tym, że każdy ruch – ten, który dokłada, i ten, który zabiera coś ze wspólnej konstrukcji – może naruszyć układ i zmienić wszystko. To tekst o uważności i delikatności w relacji. W teledysku jest też scena łączenia kruchej porcelany złotem jak w japońskiej technice kintsugi.
Po przesłuchaniu płyty miałam wrażenie, że napisała ją pani dla mnie. I dla wielu kobiet z naszego pokolenia. Rozumiem wszystko, gdy śpiewa pani o procesie zaprzyjaźniania się ze sobą, o trudzie pracy nad relacjami, ale też o granicznych momentach w związku…
Wspaniałe jest, gdy ktoś mi mówi, że utożsamia się z tym, co śpiewam. Zwłaszcza kiedy tak bardzo się otwieram. W tych tekstach nie ma historii zasłyszanych, wszystkie są moje. To opowieść o relacji ze sobą, ale w kontekście bycia z drugim człowiekiem. O drodze do lubienia siebie takiej, jaka jestem.
Wiele z nas, także ze względu na oczekiwania stawiane przez innych, mozolnie szuka samoakceptacji. Czym ona jest dziś dla pani?
Pogodzeniem się, że nie wszystko w moim życiu dzieje się tak, jak bym chciała, że ja nie jestem taka, jak sobie wyobrażam w idealnych wizjach. Bywam ich niewolnikiem. Zakładam np., że w końcu stanę się „panią perfect”. Myślę: od poniedziałku będę lepsza. Nawet lubię ten stan – otrzepuję się jak pies po deszczu, łapię nową energię. Dawniej, gdy zaczynał się wrzesień i szkoła, lubiłam otwierać nowe czyste zeszyty. Musiała też być nowa gumka, nowy ołówek – startujemy kolejny raz, będzie fajnie. Nie zawsze jest. Ale już umiem to akceptować. Rozczarowania, zawody na ludziach, straty tych, którzy odchodzą – z tego się podnoszę. Powtarzam, że jestem jak wańka-wstańka, trudno mnie położyć na łopatki. Być może sytuacja z dzieciństwa – pierwsza, największa strata – spowodowała, że wytworzył się we mnie taki mechanizm (Natalia nawiązuje do tragicznej śmierci mamy – red.).
Silna, choć niedoskonała?
Daję sobie przyzwolenie na bycie niedoskonałą. I na akceptowanie niepowodzeń, choć do tego dochodziłam długo. Na przykład mój syn ma podejście naturalne: po co się denerwować, jest, jak jest, nie zawsze musi być po mojej myśli. Bierze zdarzenia z dobrodziejstwem inwentarza, a ja rozdrapuję, szukam powodów, dlaczego coś się nie udało. Nie odpuszczam. Współpracownicy nadali mi ksywkę „Natalia jeszcze bym powalczyła Kukulska”. Bo podobno kiedy dostaję coś do akceptacji, mówię: No fajne, ale jeszcze bym powalczyła. Rodzaj perfekcjonizmu. Mąż też jest perfekcjonistą, ale innego typu. Przy pracy nad płytą Michał czuje się jak w raju, już na etapie początkowym cieszy go wybór techniki nagrywania, gromadzenie sprzętu. Mógłby się zatrzymać na procesie tworzenia. A ja czuję satysfakcję na końcu, kiedy efektem, który oczywiście musi mnie zadowalać, dzielę się z odbiorcami.
A jeżeli odbiorca tej satysfakcji pani nie da, powie: no, w sumie to niezłe, ale nie powala...
W porządku. Sztuka nie musi być uniwersalna. Zdarza się, że łączy ludzi o różnych gustach, ale nie to jest celem tworzenia. Wolę być kontrowersyjna niż akceptowana przez wszystkich, czyli często nijaka. Na szczęście przyciągam ludzi o podobnej wrażliwości, z większością moich fanów mogłabym pójść na kawę i gadać o życiu. Kontakt z nimi jest dla mnie ważny, utrzymuję go na przykład w sieci. Ale najbardziej liczy się spotkanie oko w oko, koncert. Lubię widzieć, że ludzie wychodzą z niego uśmiechnięci lub poruszeni. To jakbym zyskała nowych przyjaciół.
Ma pani wewnętrzny sej
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz