Marta Żmuda Trzebiatowska | Chcę latać wysoko

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 6/2025
Chciała zrezygnować z grania. Słyszała, że nie ma talentu, a sukces zawdzięcza jedynie ładnej twarzy. Marta Żmuda Trzebiatowska uważa, że to dzieci zrobiły z niej lepszą aktorkę. Kiedy przestała się starać aż za bardzo, zaczęły przychodzić do niej ciekawe role. To jest jej czas.
PANI: Obchodzisz Dzień Matki?
MARTA ŻMUDA TRZEBIATOWSKA: Celebruję macierzyństwo, ale nie tylko 26 maja. Osiem lat temu, we wrześniu, na świat przyszedł mój syn, a trzy lata później, w maju, urodziła się córka. Co roku w dniu ich urodzin spotykamy się w gronie najbliższych, przyjaciółki przynoszą mi kwiaty i mówią: „Pamiętaj, to jest też twoje święto”. Wtedy mam swój prawdziwy Dzień Matki. Macierzyństwo to dla mnie dar w życiu, ale i zobowiązanie.
Pierwsze było trudniejsze?
Pierwsze było wyczekane. Miałam 33 lata, a głowę pełną ideałów oraz oczekiwań. I potem ta idealistyczna wizja rodzicielstwa, na którą składały się mądrości wyczytane w poradnikach i dobre rady koleżanek, zderzyła się z rzeczywistością. Wysoko postawiłam sobie poprzeczkę i chciałam być perfekcyjną mamą, więc co i rusz zawodziłam samą siebie. Dopiero przy drugim dziecku stałam się bardziej wyrozumiała. Nauczyłam się odpuszczać.
Poza naszymi oczekiwaniami jest presja z zewnątrz. Matki są surowo oceniane.
Jedną z lepszych rad usłyszałam od mojej teściowej, która jest pielęgniarką i pracuje w szpitalu na oddziale noworodkowym. Powiedziała, że zawsze powtarza młodym mamom, żeby nie słuchały nikogo poza sobą, bo same intuicyjnie wiedzą, co robić i jak zadbać o dziecko. Bardzo mi to pomogło, ale i tak nie uniknęłam epizodu depresji poporodowej. Kiedy byłam w ciąży, naczytałam się masy książek opisujących cud narodzin, mistyczne przeżycie, i nawet nie brałam pod uwagę innej możliwości niż poród naturalny. Dlatego kiedy sprawy potoczyły się inaczej, uważałam, że zawiodłam.
„Nikt mi nie powiedział tego wcześniej, ale macierzyństwo to też samotność… Zwłaszcza w wielkim mieście, gdzie rodzina daleko, a twoje »niedzieciowe« koleżanki już nie odbierają telefonu, kiedy piszesz, że ci ich brakuje. Więc w końcu przestajesz pisać, bo czujesz, że się narzucasz. A przecież wciąż masz o czym z nimi rozmawiać i właściwie marzysz, by pogadać o czymś innym niż o dzieciach”. To twój wpis z Instagrama.
Pierwszy raz powiedziałam to na głos na baby shower koleżanki, która pytała zgromadzone mamy o nasze doświadczenia. Dziewczyny opowiadały same pozytywne historie, a ja zdecydowałam się na wyznanie, które, ku mojemu zaskoczeniu, wywołało wzruszenie. Każda potwierdziła: „miałam tak samo”. To mi uzmysłowiło, jak bardzo potrzeba takich treści w przestrzeni publicznej. Bo kobiety boją się mówić o cieniach macierzyństwa. Pomyślałam, że być może moje słowa mogą przynieść innym mamom ulgę i uzmysłowić, że nie są w tym wszystkim same, że każda z nas czasem nie daje rady. Warto zacząć rozmawiać o macierzyństwie bez lukru.
Z czego bierze się ten strach mówienia o cieniach macierzyństwa?
Myślę, że z lęku przed oceną. Jeśli kobieta mówi, że jej ciężko, to często słyszy, że w takim razie jest złą matką lub po co w ogóle nią została. Bo inne jakoś sobie radzą i nie narzekają. Jako społeczeństwo jesteśmy niezwykle krytyczni wobec rodziców. Gdy dziecko krzyczy lub płacze w miejscu publicznym, opiekunowie od razu obrzucani są złowrogimi spojrzeniami. Moja córeczka non stop chciała być na rękach i kiedy tylko próbowałam ją odłożyć, krzyczała wniebogłosy - do dziś pamiętam ten pot spływający mi ze stresu po plecach, kiedy zastanawiałam się, co inni pomyślą. Odkąd zostałam mamą, nauczyłam się, żeby nie oceniać innych.
Zawsze wiedziałaś, że chcesz mieć dzieci?
Kiedy byłam młodą dziewczyną, zakładałam, że tak musi być, bo taki jest przyjęty społecznie schemat. Babcia miała dzieci, mama miała dzieci, więc ja pewnie też kiedyś będę je miała. Ale czy rzeczywiście tego chciałam? Nigdy nie ciągnęło mnie do zajmowania się dziećmi, nie zaglądałam do wózków. Kiedyś zwierzyłam się mamie, że coś jest ze mną chyba nie tak, ale uspokoiła mnie, że ta potrzeba albo się we mnie obudzi, albo nie, i to też jest w porządku. Dopiero mając 28 lat, zrozumiałam, że chciałabym założyć rodzinę. Życie od premiery do premiery przestało mi wystarczać i poczułam, że chciałabym czegoś więcej. Może to jest ten osławiony instynkt macierzyński? Musiałam się jeszcze tylko zastanowić, kogo widziałabym w roli ojca. (śmiech)
Był ktoś taki?
Byłam wtedy sama. Ale to ważne pytanie, warto sobie je zadać. Bo można mieć interesującego partnera, ale jeśli zastanowimy się, czy chciałybyśmy mieć z nim dzieci, to okazuje się, że niekoniecznie. Ale wiedziałam, że zanim zacznę rozglądać się za mężczyzną mojego życia, muszę wykonać olbrzymią pracę nad sobą. Przyjrzałam się sobie i nie do końca spodobało mi się to, co zobaczyłam. Na tamtym etapie nie byłabym ani dobrą żoną, ani dobrą matką.
Dlaczego?
Miałam różne nieprzepracowane traumy, niezamknięte czy niewyjaśnione sprawy. I wiedziałam, że nie chcę tego wnosić do mojej rodziny, przekazywać dzieciom. Musiałam się najpierw uporać z własnymi emocjami i lękami. Oczywiście to jest proces, który nigdy się nie kończy, ale udało mi się zbudować solidne fundamenty dobrej relacji z samą sobą. Cieszę się, że zrobiłam to, zanim zostałam mamą, bo po przyjściu dzieci na świat ja i moje sprawy zeszły na drugi, a nawet trzeci plan. Ale nie przeszkadza mi to, macierzyństwo to najważniejsza rola mojego życia.
Jakie są dla ciebie największe wyzwania tej roli?
Ogromna odpowiedzialność za drugiego człowieka i życie w nieustannym lęku. Tak wielkim, że czasem wykręca wszystkie wnętrzności. Czasem mam wrażenie, że przeżywam różne sprawy dzieci bardziej niż one same. A jednocześnie nie chciałabym być rodzicem nadmiernie kontrolującym, matką-helikopterem, która wtrąca się we wszystko i rozwiązuje wszelkie problemy za nie, choć to bardzo kuszące. Staram się dawać dzieciom przestrzeń, zaufać, pozwolić na popełnianie błędów. To bywa trudne, bo ja, dorosła, przecież znam rozwiązania i chętnie podsunęłabym im je na tacy. Na szczęście w tych zapędach stopuje mnie mąż. Dziecko to odrębny byt, ono musi znaleźć swoją własną drogę, swoje własne rozwiązania, ja nie mogę za syna i córkę przeżyć ich życia. Ale jak wychodzą z domu, to rysuję im we wnętrzu dłoni serduszka i mówię: „Pamiętaj, że jestem przy tobie w każdym trudnym momencie”.
O tej odpowiedzialności opowiada też serial „Kibic”, w którym zagrałaś matkę nastoletniego Kuby, sympatycznego i utalentowanego chłopaka, który wpada w nieodpowiednie środowisko. Justyna robi wszystko, żeby chronić syna, ale od wracającego z więzienia męża i tak słyszy: „Mogłaś go bardziej pilnować”.
Czytając scenariusz, zadawałam sobie pytanie, czy gdybym żyła w takim jak Justyna środowisku, a moje dziecko zaczęłoby fascynować się złem, to ja jako matka znalazłabym odpowiednie narzędzia, żeby je z tego zła wyciągnąć. Nie wiem… Dla mnie i Karola (Pochecia – red., który w serialu gra ojca Kuby) bardzo ważne było aby pokazać, że mimo otaczającej Justynę i Michała patologii oni próbują stworzyć kochającą się rodzinę i starają się być najlepszymi rodzicami, jakimi potrafią. A mimo to ponoszą porażkę. Bo czasem dobre intencje i poświęcenie nie wystarczają i wygrywają czynniki zewnętrzne – środowisko, koledzy. Nie bez znaczenia jest też indywidualna konstrukcja psychiczna każdego człowieka. Bo możemy dać dziecku ogrom miłości i wsparcia, ale kiedy ono jest kruche emocjonalnie i podatne na wpływy... może się nie udać go uratować. Zawsze trzeba zrobić jednak wszystko, co w naszej mocy. Mnie kiedyś zapytano, jak udało mi się wyrwać z małej wsi (aktorka pochodzi z Przechlewa na Kaszubach – red.) i myślę, że to była właśnie kwestia predyspozycji psychicznej. Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że chcę innego życia, więc skupiłam się na nauce. To była dla mnie przepustka do tego, by wyjechać i poszukać szczęścia. Miałam jasno wyznaczony cel i nie zbaczałam z tej drogi.
Nie doświadczyłaś wykluczenia? Dzieciaki potrafią być okrutne dla tych, którzy nie chcą się wpasować.
To się oczywiście wiązało z wyśmiewaniem, odrzuceniem i samotnością, ale nie bałam się być w opozycji do grupy. Byłam wręcz dumna, że jestem inna niż wszyscy. Ta samotność spowodowała, że miałam w sobie determinację pt. „A ja wam wszystkim jeszcze kiedyś pokażę!”. Ale wtedy i tak było łatwiej, bo nie było social mediów. Z niepokojem myślę o tym, że moje dzieci, które jeszcze nie korzystają z telefonu czy laptopa, za parę lat wkroczą w świat internetu. Nie jestem w stanie przygotować ich na wszystko, co je tam spotka. Jedno jest pewne: już samo wejście w rzeczywistość mediów społecznościowych to wystawienie się na ocenę. I to jest kolejne wyzwanie mojego macierzyństwa: dać dzieciom siłę, żeby nie bały się b
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz