Kobieta roku Jolanta Kwaśniewska. Bierność? To nie ja

Rozmawiali: Joanna Lorynowicz i Jacek Szmidt, zdjęcia: Anna Dąbrowska/VDA

Data publikacji: 07.05.2025

Kobieta roku Jolanta Kwaśniewska. Bierność? To nie ja

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 6/2025

Za uważność na ludzi. Za zwykłą pracowitość. Za odwagę wejścia w wielki świat. Za szacunek dla inaczej myślących. Za ambicję, by jako pierwsza dama zrobić coś dobrego. Za odporność na krytykę zazdrośników. Za umiejętność godzenia pokłóconych. Za klasę, z jaką reprezentuje Polskę. Za przykład, jak być z rodziną mimo nadmiaru obowiązków. Za szczerość, którą zaimponowała w biografii Pierwsza dama. Za to, jak wysoko zawiesiła poprzeczkę kolejnym żonom prezydentów – „Twój STYL” przyznaje tytuł Kobiety Roku 2024 – Pani Jolancie Kwaśniewskiej.

Wjechała raz z Adamem Małyszem na szczyt skoczni. Spojrzała w dół – otchłań. Podobnie czuła się w dzień po wyborach prezydenckich wygranych przez Aleksandra Kwaśniewskiego. „Nie chciałam tej prezydentury”, przyznaje. Wiedziała, że zmieni życie ich rodziny raczej… nie na dobre. Ale jest prymuską, rolę prezydentowej traktowała jak zadanie, choć mogła być tylko dekoracją. Były przykłady. Jak być pierwszą damą, uczyła się sama, w biegu, czasem na błędach, ale znalazła swoje miejsce w elicie królowych, cesarzowych, żon prezydentów. Ich wsparcie pomogło robić rzeczy pozornie niemożliwe. Nie da się wyliczyć akcji zorganizowanych przez jej Fundację „Porozumienie bez Barier”: „Motylkowe szpitale”, „Otwórzmy dzieciom świat”, „Możesz zdążyć przed rakiem”, „Szkoły tolerancji”. Nie wszyscy ją kochali, jednak gdy mąż kończył kadencję, poparcie dla niej, jako następczyni, przekraczało 50 procent. Do wyborów nie stanęła, ale pokazała, że misja pierwszej damy nie jest kadencyjna. Fundacja działa nadal. Późno wydała biografię. 500-stronicowa Pierwsza dama wciąż jest na liście bestsellerów. Przypomina, że historia Jolanty Kwaśniewskiej jest… niepowtarzalna? 

Twój STYL: Czy w świecie wielkiej polityki, dyplomatycznego protokołu jest miejsce na zwykłe żarty, figle?

Jolanta Kwaśniewska: Raczej na figle poza protokołem. Podczas oficjalnego spotkania osobę, która zachowałaby się krotochwilnie, uznano by za niepoważną. Protokół, zasady stroju są po to, by drobiazgi nie przeszkadzały ważnym sprawom. A jednak żartobliwe sytuacje się zdarzają. Pamiętam, jak podczas imienin mąż dorwał się do perkusji orkiestry wojskowej. Kiedyś, dla zabawy, jeździliśmy na podarowanych nam rowerach w sali kolumnowej Pałacu Prezydenckiego. Gdy jest napięta atmosfera i rozmawia się o rzeczach niełatwych, żarty sytuacyjne przydają się, obniżenie ciśnienia pomaga pójść dalej. Olek ma poczucie humoru, to poprawia nastrój spotkania.

Kamery pokazują początek oficjalnych wizyt, ale obserwatorzy myślą, co jest później. Czy przy herbacie pojawiają się wątki prywatne, small talk, rozmowy o dzieciach?

Na ważnych spotkaniach, np. podczas obrad organizacji Center for Missing & Exploited Children, do której należały także królowa Belgii Paola, królowa Hiszpanii Zofia i Bernadette Chirac, rozmawiało się poważnie. Choćby o stworzeniu jednego numeru telefonu na cały świat, by móc ogłosić alarm, gdy ginie dziecko. Ale w kuluarach to inna sytuacja. Gdy miałam dłuższe włosy, robiłam przedziałek w zygzak, taką błyskawicę. I zawsze któraś z pań pytała: „Jolanta, jak to robisz?”. Królowej Paoli pokazywałam, w jaki sposób układa się włosy grzebieniem. Czyli po ludzku. Gdy spotykałyśmy się w Brukseli, królowa mówiła: „Jolanta, nie będziesz jeździła po hotelach. Jest już u nas Zofia, Sylwia”. Mieszkałam w pałacu, uczestniczyłam w zwykłych kobiecych rozmowach: „Słuchaj, Albert ma takie lumbago… A pamiętasz mojego labradora, odszedł dwa miesiące temu…”. Kiedyś jadłyśmy kolację, a ja mówię: „Dziś jest dla mnie szczególny dzień, rocznica ślubu z Olusiem, wznieśmy toast za niego”. Wtedy szwedzka księżniczka Wiktoria zaproponowała: „Jolanta, napiszemy mu życzenia!”. Były to czasy faksów, napisała po francusku życzenia dla Olka, królowe podpisały i wysłałyśmy.

Ciekawe, czy faks zachował się w „pudłach pamięci”, które opisuje pani w książce?

Tak, jest oryginał! Dużo mam wspomnień z Belgii, łączyły nas serdeczne relacje z parą królewską. Gdy oboje byli w Polsce, podczas obiadu powiedzieli: „Nikt tego jeszcze nie wie, ale nasz syn zaręczy się z Matyldą Komorowską”. Następnym razem spotkaliśmy się w Belgii: para królewska, państwo Komorowscy, rodzice Matyldy, i ja. Królowa Paola mówi: „Matylda będzie miała długi welon, jaki i ja miałam, ale musimy coś wykombinować, bo róże haftowane na tiulu zasłaniały mi oczy i o mało się nie zabiłam, idąc”. Przyniosła welon i upinała go na mojej głowie. Dalekie to było od protokołu.

Obserwując wielki świat, zastanawiamy się, na ile osoba na szczycie władzy, ze swoim wdziękiem lub jego brakiem, może w nieformalny sposób wpłynąć na losy świata, procesy historyczne? Czy to, że jest się przyjaznym, uważnym, procentuje?

Jeśli podchodzimy do partnerów z szacunkiem i serdecznie, a my z Olkiem akurat jesteśmy gadułami i jednocześnie umiemy słuchać – powstają nieformalne więzi. Ktokolwiek do nas przyjeżdżał, zbieraliśmy informacje na jego temat. To jest doceniane, gdy ktoś zadba, by przygotować się do spotkania. Przed przystąpieniem do Unii byliśmy z Olkiem w Hiszpanii i po kolacji z Juanem Carlosem i królową Zofią król mówił: „Za chwilę Polska wejdzie do wspólnoty, pamiętajcie, żeby maksymalnie wykorzystywać fundusze europejskie, budować swoją infrastrukturę. Nasza Hiszpania była biednym krajem, przeznaczyliśmy te środki na drogi, szybką kolej, taka okazja może się nie powtórzyć”. Opowiadał o rzeczach istotnych, ale w serdeczny sposób. Na światowym szczeblu łatwiej spotkać się, załatwić coś, gdy relacje są sympatyczne, nieformalne. W 1997 roku byłam na pogrzebie Matki Teresy, obok mnie siedziała królowa Zofia. Przedstawiłam się, uroczystości trwały długo, rozmawiałyśmy. Gdy później organizowałam w Warszawie konferencję w związku z 10. rocznicą ustanowienia konwencji praw dziecka, napisałam do królowej Zofii z pytaniem, czy jej wysokość pomoże mi w zaproszeniu swoich koleżanek królowych. Tak się stało. To efekt kuli śniegowej.

Proszę wybaczyć, ale wielu z nas tego doświadczyło. Czy nie była pani traktowana przez osobistości ze starego kontynentu jak „uboga krewna”? Polacy często byli pouczani, jak zachowywać się na europejskich salonach.

Tak się zdarzało. Politycy „z Zachodu” próbowali deprecjonować nasze osiągnięcia, gdy rozpoczęliśmy mozolną drogę przystąpienia do Unii Europejskiej. Bywało, że mówili „Polska nie da rady spełnić warunków, by wrócić do europejskiej rodziny”. Mierziły mnie dowcipy o Polakach kradnących samochody. W lipcu 1996 roku, organizując okrągły stół ds. kobiet, zaprosiłam do Polski Hillary Clinton. Była pomocna, fajnie się nam rozmawiało, jednak po tym dziennikarze pisali: „Jolanta Kwaśniewska – Hillary Clinton Wschodu”. Pozorny komplement, ale przecież mam swoją osobowość i nie muszę być kimś innym we wschodnim wydaniu. Gdy Barack Obama został prezydentem, Michelle szła moim śladem, jakby czerpała z moich doświadczeń… Nikt o niej nie mówił „Michelle Obama – Jolantą Kwaśniewską Ameryki”.

W końcu, podobnie jak panią, wymieniano ją jako kandydatkę na prezydentkę. Czy gdyby Michelle się zdecydowała, losy Ameryki potoczyłyby się inaczej?

Ameryka nie jest gotowa na kobietę na tym stanowisku. Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie chciałam wejść do polityki, startować w wyborach prezydenckich po zakończeniu kadencji Olka. „Pani miała wygraną w kieszeni”. Fakt, na początku, choć nie deklarowałam startu, moje notowania przekraczały 30 procent, ale to nie oznaczało, że miałabym wygrać. I wiedziałam też, z doświadczenia męża, jak ogromne są tego koszty.

Jest regułą, że pierwsze damy, uczestnicząc w oficjalnych spotkaniach, realizują się na polu zdrowia, oświaty, odwiedzają szpitale dla dzieci... Czy to nie stereotyp? Dlaczego nie zabierają głosu w sprawach polityki, gospodarki?

Nie byłoby fortunne, gdyby żony prezydentów angażowały się w politykę z „tylnego fotela”. Ale to nie znaczy, że dla nas zostają sprawy mniej ważne. Każda z nas, mając wrażliwość, może być doradczynią męża. Jednak oficjalnie powinni wypowiadać się politycy, oni zostali wybrani do tej roli.

Udało się pani kiedyś przekonać prezydenta do ważnej sprawy?

Tak, prosiłam, żeby był wrażliwy na kwestie kobiet. Mąż to czuł, miał wokół siebie świetne dziewczyny: Basię Labudę, Jolę Szymanek-Deresz, ale rozmawialiśmy, że potrzebne są rozwiązania systemowe. W latach 90. panowie nie chcieli ustępować kobietom miejsc tam, gdzie była władza, przywileje, pieniądze – zresztą w zarządach wielu firm tak jest i dzisiaj. Dlatego powiedziałam Olkowi: „Muszę działać”. W 1995 roku małżonka prezydenta nie miała żadnych uprawnień, gabinetu, sztabu. Traktowano mnie jak osobę towarzyszącą: „Po prostu Olek ma żonę”.

Jeśli tak, można było wybrać życie w błękicie: herbatki dla żon dyplomatów, głaskanie dzieci po głowie. Mamy przecież tradycję prezydentowych „bezobjawowych”. A pani opisuje w książce, jak po powrocie z kolejnej podróży zagranicznej znalazła się ze zmęczenia pod kroplówką. Dlaczego?

Chciałam być pożyteczna. Nie wyobrażałam sobie, że będę siedziała w pałacu i oglądała telenowele, czekając, z gładzią szpachlową na twarzy, na kolejną oficjalną wizytę. To nie ja. Jestem typem społeczniczki. Wybrano mnie na szefową klasy, prowadziłam drużynę harcerską, klub Paragraf na uniwersytecie. Z tym doświadczeniem, będąc żoną prezydenta, nie wyobrażałam sobie bierności. Fundację „Porozumienie bez Barier

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Twój Styl

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się