Jeszcze zrobię sobie tatuaż. Wywiad z Anną Seniuk
Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 2/2025
60 lat na scenie, tysiąc przygód i jeden dekalog: szczerość, pogoda ducha i dystans do życia. Może dzięki temu jest dla nas, widzów, źródłem dobrej energii. Anna Seniuk nie boi się przemijania, wita je z humorem, ucząc, że dojrzałość może być nową wolnością. O scenicznej adrenalinie, trikach aktorskiej pamięci i pierwszym tatuażu w wieku 80 lat opowiada tak, jak gra – namiętnie i z pasją.
Jej głos zna każdy, twarz wywołuje uśmiech, a role stały się częścią naszej kultury. Była Magdą Karwowską, która brawurowo przeprowadziła Czterdziestolatka przez codzienność PRL-u. Była Hańdzią z Konopielki, dla której odwieczny porządek i tradycja w życiu były święte. Była też Nadieżdą z Barbarzyńców, dla której jedynym rozwiązaniem niespełnionej miłości była śmierć. Ale Seniuk to więcej niż role. To energia, której nie sposób zamknąć w schematach. Aktorka od lat mistrzowsko balansuje między dramatem a komedią, elegancją i szaleństwem. Jej 60-letnia kariera to nie pomnik, ale żywa opowieść, w której każde zdanie brzmi prawdziwie. Co sprawia, że Anna Seniuk wciąż trzyma scenę w garści – z wdziękiem, humorem i niezrównaną klasą?
Twój STYL: 60 lat na scenie. To dużo czy mało?
Anna Seniuk: Dla widzów, którzy mnie oglądają, może wydaje się to ogromem czasu – dwa wieki, XX i XXI – jak można tak długo grać? Kiedyś Janek Nowicki powiedział, że to nieprzyzwoite, by w naszym wieku wciąż wychodzić na scenę. Ja się z nim nie zgadzam, bo teatr ratuje mi życie. To dla mnie nie tylko praca, ale też sposób na istnienie.
Nie rozumiem, jak można czuć radość, gdy wieczorem większość z nas rozsiada się na kanapach, a ty musisz wyjść na scenę, dać z siebie sto procent i jeszcze znać tekst. Widziałam cię w monodramie Życie pani Pomsel!
Wielu ludzi zastanawia się, jak my, aktorzy, jesteśmy w stanie zapamiętać tyle tekstu. Po latach pracy w teatrze wykształcają się w nas mechanizmy i sposoby na zapamiętywanie. U mnie kluczowa jest pamięć wzrokowa. Scenariusz to coś świętego. Od pierwszej do ostatniej próby pracuję na jednym, tym samym egzemplarzu. Nie mogę go zmieniać, bo w mojej pamięci zapisują się nie tylko słowa, ale też układ stron, akapity, a nawet to, gdzie na marginesach zrobione są notatki i uwagi. Widzę w myślach: „Aha, to było w lewym górnym rogu strony” – i to mi pomaga. Oczywiście, taki egzemplarz po wielu próbach jest porządnie przepracowany – kartki posklejane, zapisane notatkami, czasem zalane kawą, ozdobione łzami. Ale mnie taki zużyty scenariusz pachnie wspomnieniami, emocjami i męką twórczą. Jest jeszcze coś, co nazywam „szufladką pamięci”. Kiedy nie gramy w spektaklu kilka miesięcy, a czasem nawet lat, nie zapominam tekstu całkowicie. On we mnie jest schowany i kiedy wracam do roli, wystarczy, że wezmę do ręki mój stary egzemplarz, spojrzę na notatki i odżywają wspomnienia, emocje, sceny, zdania.
Ja nie pamiętam, co czytałam wczoraj…
To nie oznacza, że mam świetną pamięć. Bywa, że idę do kuchni, zatrzymuję się i nagle pytam sama siebie: „Po co ja tu przyszłam?”. Stoję zdezorientowana, wracam do pokoju i po chwili przypominam sobie, że chciałam zrobić herbatę. Tak zaczyna się spektakl Życie pani Pomsel, w którym bohaterka opowiada o swoim życiu w wieku 102 lat. To niesamowite, że ludzie w tym wieku pamiętają szczegóły z młodości, a jednocześnie gubią się w codzienności. Pani Pomsel mówi: Wstaję, idę do kuchni, chcę coś zrobić i nagle… zapominam, po co przyszłam. „I wtedy przychodzą do mnie wspomnienia, obrazy, które pamiętam w najdrobniejszych szczegółach”. Z niebywałą precyzją pamiętała ubrania, nazwiska, adresy, pogodę. To mój pierwszy monodram. Zawsze uważałam, że to forma wymagająca wyjątkowych umiejętności – utrzymania widza w napięciu przez godzinę czy półtorej, bez wsparcia innych aktorów. Myślałam, że to potrafią tylko nieliczni, jak Jan Peszek czy Krystyna Janda. A jednak… zaryzykowałam, bo tekst mnie zachwycił. Pani Pomsel była sekretarką Josepha Goebbelsa, jedną z lepszych stenotypistek w Niemczech. Po wojnie żyła spokojnie aż do wieku 102 lat, kiedy odkryli ją dziennikarze.
102 lata, piękny wiek! A jak zmieniało się twoje aktorstwo z upływem lat? Ciało, głos – czy te narzędzia, z których korzystasz, stają się inne, bardziej wymagające, a może dojrzalsze?
Nie mogę udawać, że po 60 latach kariery nadal jestem dziewczyną o niebieskich oczach i świeżym spojrzeniu młodości, jak Irma w Wariatce z Chaillot Giraudoux. Debiutowałam, mając zaledwie 21 lat. Wyglądałam inaczej, myślałam inaczej, inaczej też podchodziłam do zawodu. Jak mawiał Jan Nowicki: młodzi aktorzy, mimo braku osadzonego warsztatu, mają w sobie wręcz bezczelną świeżość. Grają, bo muszą wykrzyczeć swoją młodość, temperament. Wtedy widzowie wybaczają im wszystko: brak techniki, błędy, niedoskonałości. „Młody, ale jak wspaniały, ile w nim pasji” – mówi się. To „ale” ma jednak swój koniec. Gdy aktor osiąga pewien wiek – zwykle koło czterdziestki – oczekuje się od niego warsztatu i dojrzałości. To moment, gdy trzeba spojrzeć w lustro i zaakceptować siebie na nowo – dostrzec zmiany, które zaszły, i wykorzystać je na scenie. Nie da się całe życie grać amantki, bo aktorstwo to coś więcej niż iluzja wieku.
To trudne, gdy nikt nie widzi już w tobie kochanki? Tym bardziej że z Janem Nowickim przez lata byliście najgorętszą parą na scenie.
Byliśmy parą amantów do wynajęcia. A potem… cóż, życie zrobiło swoje. Urodziłam dzieci, stałam się korpulentna, skończyły się role uwodzicielek. Ale jak dziś o tym myślę, to była moja szansa. Przełomowy moment, który dla wielu aktorek jest trudny – wiek 40–50 lat, kiedy nie jest się już młodą, a jeszcze nie staruszką – wykorzystałam do przekształcenia swojego aktorstwa. Zamiast utknąć w bezpiecznej przestrzeni ról romantycznych, zaczęłam grać role charakterystyczne, komediowe, nawet farsowe. Dzięki temu mogłam płynnie przejść ten trudny etap kariery, wykorzystując temperament i predyspozycje komediowe. Bo aktorstwo to nie tylko młodość, ale także mądrość i odwaga, by zmierzyć się z nowym czasem, nowym wiekiem i nową sobą. Pamiętam, jak z Janem Kobuszewskim w teatrze Kwadrat zagraliśmy około 400 razy farsę Spróbujmy jeszcze raz. To była przyjemność i lekcja pokory.
Nie uważasz, że to niesprawiedliwe, że mężczyźnie siwy włos dodaje uroku, a u kobiety jest… metryką?
Kiedyś Janek powiedział, że kobiety mają zmarszczki, a mężczyźni – szlachetne bruzdy. Ale lubiłam patrzeć na Danutę Szaflarską. Jej pomarszczoną pogodną twarz i siwe włosy. Przecież etat w teatrze dostała, mając blisko 100 lat. A
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz