Jestem szczęściarą. Wywiad z Magdaleną Boczarską

Rozmawiała: Wika Kwiatkowska, fotografował: Adam Pluciński

Data publikacji: 18.11.2022

Jestem szczęściarą. Wywiad z Magdaleną Boczarską

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 12/2022.

Ostatnio musiała odpowiedzieć na pytanie, na co może pozwolić sobie kobieta po czterdziestce. Magdalena Boczarska nie boi się ani trudnych tematów, ani aktorskich wyzwań. I wciąż uczy się być lepsza dla samej siebie.

Spotykamy się na warszaw­skim Powiślu, Magda jak za­wsze jest w biegu, pomiędzy kolejnymi zadaniami. Natu­ralna, spontaniczna i bardzo emocjonalna. Mówi szybko, jest uważna i skupiona. I przez ponad dwie godziny ani na chwilę nie traci błysku w swoich wielkich, kocich oczach.

PANI: Zakochujesz się w rolach?

MAGDALENA BOCZARSKA: Nie we wszystkich. Bo z rolami jest jak z relacja­mi między ludźmi. Nie zakochujemy się przecież w każdym, kogo spotkamy na swojej drodze. Bywa, że relacja z rolą jest jak małżeństwo z rozsądku. A czasem wy­darza się coś wyjątkowego, pojawia się ja­kaś magia. I ta chemia to jedna z najpięk­niejszych rzeczy w moim zawodzie.

Kiedy ostatnio ją poczułaś?

Ostatnio nawet dwukrotnie, więc chyba jestem szczęściarą. Na planie „Heaven in Hell”, a potem „Różyczki 2”. Przed chwi­lą zakończyłam zdjęcia, tak naprawdę nie zdążyłam jeszcze „zlądować”. Ostatni rok okazał się dla mnie jednym z najinten­sywniejszych zawodowo, bo obydwa te filmy mnie w pewnym sensie przemieliły. I teraz otrzepanie się z nich dużo mnie kosztuje.

Czujesz brak?

Wyrwę, lej po bombie.

To czas pożegnania?

Pożegnanie to dobre słowo. Trzeba przez to przejść, przepracować i zamknąć w so­bie jakiś etap. Ostatnio zgadałam się z ko­legą, aktorem Irkiem Czopem, że reżyse­rzy wprowadzają nas w emocje, w świat, który tworzą, a potem wyprowadzić już musimy się z tego sami. A role czasem do­tykają w nas pewnych niespodziewanych rzeczy, z którymi zostajemy, jak po roz­grzebanej terapii. Te ostatnie też we mnie coś otworzyły.

Co na przykład?

Musiałam stanąć twarzą w twarz z tema­tem przemijania. I teraz, chcąc nie chcąc, inaczej patrzę na siebie w lustrze. Mam świadomość, że jestem postrzegana jako atrakcyjna kobieta, czuję się ze sobą na­prawdę dobrze, dotychczas nie zwraca­łam uwagi na upływ czasu, ale „Heaven in Hell” zmusił mnie do skonfrontowania się z tym trudnym dla wszystkich kobiet te­matem. Bo to między innymi opowieść o tym, na co może sobie pozwolić kobieta po czterdziestce.

Miłość między 44-letnią kobietą i 29-letnim mężczyzną nie jest trakto­wana jako coś naturalnego.

W świecie Instagrama, wszechobecnym kulcie idealności, ciągle dziwi scenariusz, w którym mężczyzna zakochuje się w starszej o 15 lat kobiecie. Szczęśliwie nie jest to już temat tabu, ale te z nas, które mają odwagę związać się z dużo młod­szym mężczyzną, spotykają się z oceną i stygmatyzacją. Punktuje się tę różnicę wieku, rokując, że z pewnością w takiej relacji partner szybko zostawi ją dla młodszej. Co znamienne, w drugą stronę to tak nie działa. Większości nie oburza ani nie dziwi, kiedy 60-letni mężczyzna wiąże się z 30-latką. Ja sama jestem w związku z młodszym partnerem. Od dziewięciu lat tworzę z nim rodzinę.

Ale ciebie i twojego życiowego partnera Mateusza Banasiuka dzieli tylko siedem lat.

To prawda, ale dla mojej bohaterki relacja z kimś, kto jest 15 lat młodszy, na dodatek wywodzi się z kompletnie innego świata, to już duży przeskok. Olga jest kobietą w moim wieku, wolną, po przejściach. I spotyka na swojej drodze młodego męż­czyznę, który zupełnie przypadkiem jest przystojnym Włochem. (śmiech) Musi uwierzyć w to, że może sobie na to pozwolić, że na to zasługuje. Bo zdaniem otoczenia to raczej partner dla jej 19-let­niej córki. Na planie nie chcieliśmy nicze­go zakłamywać, dlatego kamera szukała moich zmarszczek, zamiast je ukrywać.

Nie bałaś się zagrać w filmie twórców serii „365 dni”?

Kiedy dostałam propozycję, miałam pełno wątpliwości, co zresztą dla producentów nie było specjalnym zaskoczeniem. (śmiech) „365 dni” odniosło spektakular­ny sukces frekwencyjny na świecie i ja to szanuję, ale artystycznie nie jest to mój rodzaj kinematografii. Dałam się przeko­nać swojej agentce i zaprzyjaźnionemu producentowi, żeby dać temu szansę, ale idąc na pierwsze spotkanie, byłam nasta­wiona raczej na odmowę. Po rozmowie szybko stało się dla mnie jasne, że twórcy chcą użyć zupełnie innego języka filmo­wego, wyruszyć w nową podróż. „Heaven in Hell” to przede wszystkim film o mi­łości - trudnej na wielu poziomach. Za­proszono mnie do szlifowania końcowego kształtu scenariusza, miałam wpływ na swoją bohaterkę. Uważam, że udało się nam opowiedzieć bardzo piękną historię.

Zaufałaś intuicji?

Kiedyś usłyszałam, że intuicja to przejaw Boga w człowieku. Lubię tak myśleć. Ale też przygotowania trwały kilka miesięcy. To wystarczający czas, żeby pewne rzeczy wiedzieć. Zyskałam pewność i spokój, że robimy coś ważnego i wartościowego, do tego w towarzystwie wspaniałych ludzi, z którymi naprawdę chciałam ten projekt zrealizować. Intuicja podpowiadała mi, że będę żałować, jeśli w to nie wejdę.

Emocje, które pokazujesz na ekranie, są bardzo prawdziwe.

Uważam, że ten film jest kobietom po­trzebny, wyzwalający. Mam nadzieję, że udało mi się zbudować bardzo autentycz­ny obraz bohaterki, ubrać ją w wiarygod­ne i bliskie mi wątpliwości, emocje, namiętności, strachy i marzenia. Bardzo zależało mi na tym, by zbudować postać, z którą kobiety będą mogły się zidentyfi­kować. Nieidealną, wielowymiarową.

Nie tylko namiętną kochankę, ale też popełniającą błędy matkę?

Dla mnie kluczowa jest właśnie trudna, skomplikowana relacja mojej bohaterki z córką. Wiedziałam, że jeśli nie uda mi się jej „obronić” jako matki, nie ma szansy, by widz za nią podążył. Z Kasią Sawczuk, która gra moje dziecko, złapałam niesa­mowity kontakt. Mam z nią dwie takie sceny, w których, jak odkręciłam wszyst­kie kurki i puściły emocje, to potem długo nie mogłam dojść do siebie.

A jak ci się grało z pięknym włoskim modelem, ale zupełnie niedoświadczo­nym aktorem Simone Susinną?

Już po pierwszym spotkaniu przestałam go odbierać tylko jako przystojnego Wło­cha. Stał się dla mnie kimś, kto ma swoją wrażliwość, kto chce pracować nad swo­im bohaterem, kogo polubiłam i na kogo się czasami wkurzam. Musieliśmy się wzajemnie przeprowadzić przez tę filmo­wą historię z moim zawodowym do­świadczeniem i jego chęcią zbudowania wiarygodnej postaci przy ograniczonym doświadczeniu aktorskim. Był to bardzo ciekawy proces, zupełnie dla mnie nowy, musieliśmy się poznać, dotrzeć, bo na planie najważniejsze jest totalne poczucie bezpieczeństwa przy drugiej osobie. Dla profesjonalnych aktorów przekraczanie pewnych granic jest oczywiste, umiemy to „wrzucić na warsztat”.

Tutaj jest sporo przekraczania granic, erotyka w tym filmie niewątpliwie gra ważną rolę.

Nie da się opowiedzieć historii o ludzkich namiętnościach, pomijając tak ważną sfe­rę, jaką jest erotyka. A to film o namięt­ności. Więc oczywiście jest obecna, mamy sporo scen bliskości, długo dyskutowali­śmy o tym, jak to pokazać. Chodziło o to, by erotyka i namiętność były naturalną konsekwencją emocji bohaterów, a n

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się