Izabela Kuna | Bez cenzury
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2025
Mówi to, co myśli. Bez filtrów. Nie boi się nagości, chętnie pokazuje ciało. Ale nie zawsze tak było. Z Izabelą Kuną rozmawiamy o tabu. O zakazach. I o wstydzie.
PANI: Seksualność to dla ciebie ważny temat?
IZABELA KUNA: Ważny
Pytam, bo w poprzedniej części trylogii „Teściowie”, jednego z największych filmowych hitów ostatnich lat, twoja bohaterka przeżyła erotyczne przebudzenie. I teraz z tego odkrycia korzysta. A temat dojrzałej kobiecej seksualności w polskim kinie prawie nie istnieje.
Nie tylko w kinie, w życiu to też temat tabu. Albo go pudrujemy, albo ośmieszamy, albo udajemy, że go nie ma. Moja seksualność obudziła się późno, po trzydziestce dostała szału, a teraz chciałaby dalej szaleć, ale nie ma tyle siły. Osiągnęła poziom stabilny. Mam wspaniałego mężczyznę, którego bardzo kocham i lubię, ale jak to mówią, mierz siły na zamiary. (śmiech) To, że na plaży pokazuję się w bikini, a na planie chętnie odsłaniam ciało, jest przełamywaniem własnego wstydu, a nawet popisywaniem się swoją seksualnością. Ale może to też być łabędzi śpiew...
A jak było z twoją Wandą?
Ona skryła swoją seksualność w niemodnych garsonkach i po prostu się jej wstydzi. Tadeusz, z tego, co mi wiadomo, był pierwszym mężczyzną w jej życiu, więc seksualnie jest ogarnięta jako tako, czyli słabo. Nie miała szansy poznać swojego ciała i swoich pragnień. Nie oczekuje fajerwerków, bo nie wie, gdzie są. Ale gdy wyjechała na wakacje i zobaczyła atrakcyjnie ubrane, przyciągające pożądliwe spojrzenia kobiety, to zrozumiała, że też tego chce. Jednocześnie Wanda nie jest w pełni świadoma tego, co się z nią dzieje. Czuje, że coś jej ucieka, że jest jej we własnym ciele niewygodnie, że jest goręcej niż zwykle, ale zmienne nastroje są stałym punktem jej programu, więc nie rozpoznaje tego rozchwiania emocjonalnego i burzy hormonów jako fizjologicznej zmiany związanej z menopauzą. Ja to wszystko znam. Swoją kobiecość, swoje potrzeby zaczęłam dostrzegać dopiero po rozwodzie. Przeszłam wtedy kurs przyspieszonego dojrzewania. Miałam prawie 30 lat i czułam ogromną satysfakcję, że nareszcie jestem wolna i mogę robić, co chcę. Zrozumiałam, że jestem kobietą, która ma swoje pragnienia i powinna za nimi iść. Kobietą, która ma ładne ciało, musi o nie dbać i korzystać z niego.
Zapytana, jaką radę dałabyś dwudziestoletniej Izie, powiedziałaś kiedyś: „żeby wdawała się w romans za romansem”.
Kiedy dorastałam, seks nie kojarzył mi się z przyjemnością, tylko z czymś, czego należy się bać. Wychowałam się w przeświadczeniu, że dziewczynka ma być grzeczna, miła i uśmiechnięta oraz unikać kontaktu z płcią przeciwną. W każdym razie musi uważać. Skrycie marzyłam o tym, żeby mieć chłopaka, ale i tak ci, którzy podobali się mnie, nie byli zainteresowani, a ja z kolei nie chciałam tych, którym ja się podobałam. Bałam się tego, co będzie po okresie platonicznym, pocałunków, seksu. Chciałam tego, ale się babałam. Dlatego żałuję, że w młodości nie romansowałam. Mogłam być mniej rozsądna. Trzeba próbować różnych rzeczy w życiu, czy to w pracy, czy w kuchni, czy w łóżku.
Tak jak Wanda pochodzisz z małej miejscowości, z Tomaszowa Mazowieckiego. Kiedy dorastałaś, cielesność stanowiła tabu?
Tomaszów nie jest aż takim małym miastem, a seks może być tematem tabu w każdym miejscu. Wstydziłam się założyć pierwszy stanik. Wstydziłam się odkrywać ramiona. Pamiętam kobiety ukrywające ciążę pod olbrzymimi ubraniami. Chowały się, bo ciąża to seks. Czyli wstyd. Kiedy byłam nastolatką, o miesiączkowaniu mogłam pogadać z koleżankami w szkole, nie z mamą. W domu poinformowano mnie, że jestem kobietą, i tyle. Rozmowy uświadamiające o chłopakach, o seksie? Zapomnij! Z moimi rodzicami nikt nie dyskutował na takie tematy, więc oni ze mną też nie rozmawiali. Nie umieli.
A strój? Trzeba wtedy było wyglądać przyzwoicie?
Przyzwoicie, czyli nie rzucać się w oczy, respektować przyjęte normy. Do kościoła, do lekarza i do teatru - elegancko. I zawsze czysta bielizna, na wypadek, gdyby nas zabrało z ulicy pogotowie. (śmiech) Moja mama ubierała się pięknie, szyła sobie fantastyczne ubrania, miała dobry gust, ale nigdy na przykład nie chodziła bez pończoch. Goła noga była nie do pomyślenia. Rozbierała się, i to bardzo nieśmiało, na plaży. Dorastałam w domu pełnym zasad, o których się nie mówiło, ale które były. Uczono mnie, że jeśli ktoś mnie czymś częstuje, to mam grzecznie podziękować, nie wypada nic przyjąć. Wygłupy? Głośny śmiech? Też nie przystoi. Pożyczanie rzeczy od koleżanek? Nie wolno. Marzyłam, żeby pójść do sąsiadów po sól, ale też nie wypadało. Potem pilnujesz sama siebie na każdym kroku, wszystkiego się boisz, wstydzisz. I cały czas zastanawiasz się, czy robisz coś źle. Nie znałam poczucia intymności czy swobody.
Dlaczego?
Jak żyjesz w małym mieszkanku, to nie możesz się schować. Nie mieliśmy samochodu, nie mieliśmy telefonu, bardzo długo mieszkaliśmy z rodzicami w małym pokoju z kuchnią. Potem, jak już dostaliśmy większe lokum, to moja siostra przyjechała z małym dzieckiem i ja znowu nie miałam własnego kąta. Żeby było jasne - mnie to nie przeszkadzało. Nie uciekałam z domu, lubiłam swój pokój i swoje dzieciństwo, tylko nauczyłam się chować ze swoimi pragnieniami. Ale naprawdę cieszyłam się, że jest pełna chata. Lubiłam, jak byli wokół mnie ludzie, a ten brak intymności najbardziej podobał mi się na imprezach. Zawsze siedziałam razem z dorosłymi. Jakbym musiała wszystkich mieć na oku. Przychodziło do nas dużo gości, chłonęłam ich historie i domyślałam się nieprzyzwoitych kontekstów. Wszechobecny alkohol dodawał atmosferze pikanterii i rumieńców, pomagał się wyluzować. O tym aspekcie też opowiadają „Teściowie”.
Opowiesz coś więcej?
Całe młode życie słyszałam: „Pijak, ale dobry człowiek”. Moi rodzice nie pili alkoholu, ale alkohol w domu był zawsze na wypadek gości. O tym, że ktoś pije, mówiło się po cichu. I zawsze się tego kogoś usprawiedliwiało. „Jak nie pije, to do rany przyłóż, odda ci ostatni grosz, serce ma na dłoni”. Jak się napije, to bije, wszczyna kłótnie, traci pieniądze i rozum, ale w sumie „dobry człowiek z niego”. I nie zapominajmy, że dotyczyło to tylko mężczyzn. W ten sposób usprawiedliwiało się nie tylko ich skoki w bok, ale też domowe awantury, przemoc. W szkole wiedzieliśmy, które dzieci mają tatusiów, co piją, które są bite, bo rozbieraliśmy się wspólnie na WF-ie. Wiedzieliśmy, która koleżanka idzie po szkole pod pracę ojca, żeby odebrać jego wypłatę. Przyjmowaliśmy jednak wszystkie razy, które na nas spadały, bo chcieliśmy przetrwać. Jak mnie zbiła na zajęciach sportowych nauczycielka, to bardziej było mi wstyd, niż byłam wściekła. Ale już to, że jej nie przeprosiłam, uznałam za odważną decyzję.
Co jeszcze było powodem do wstydu?
Jak byłam mała, nikomu do głowy nie przyszło, żeby mnie zdiagnozować w kierunku ADHD. To dopiero byłby wstyd! Już fakt noszenia okularów był dla mnie bolesny. Choroba też była tematem tabu. Jeśli ktoś miał nowotwór, wszyscy trzymali to w tajemnicy. Zamiast „rak” mówiono „ten, co chodzi do tyłu”. Ja na szczęście dość dobrze sobie radziłam, a moja nadpobudliwość była mylona z temperamentem. Wszędzie było mnie pełno, robiłam masę rzeczy naraz i bez przerwy się przewracałam. Nawet w białej sukience od komunii zaliczyłam glebę. To dopiero był wstyd przy obcych ludziach. (śmiech) Codziennie zmieniałam charakter pisma i szybko się nudziłam. Pewnie wcześniejsza diagnoza pomogłaby mi lepiej poradzić sobie z lękami, kompulsjami i stresem, ale pójście do lekarza oznaczałoby, że coś jest ze mną nie w porządku. No i tak zostało.
A tobie udało się tego wstydu pozbyć?
Nie do końca, bo jak to mówi Iwona Bielska, „gena nie wydłubiesz”. Marek też czasem różne moje zachowania komentuje: „Oj, Tomaszów, Tomaszów”. Ja nad tym oczywiście pracuję, jestem w terapii, edukuję się. Wstyd jest zresztą chyba jednym z głównych powodów, dla których zostałam aktorką. Chciałam go pokonać i pozbyć się wszystkiego, co mnie blokowało. Bo byłam zamknięta w sobie i czułam presję udowadniania, że jestem dobra we wszystkim. Stres przykrywałam wygłupami albo płaczem. Marzyłam o tym, żeby uciec z miejsca, w którym byłam. Stać się kimś innym. Lepszym. I ładniejszym.
Szkoły aktorskie kojarzą się z bohemą. Wyzwoloną, postępową, otwartą. Uważałaś, że tam pasujesz?
Kiedy zrozumiałam, że chcę zostać aktorką, nie zostawiłam sobie miejsca na nic innego. I myślę, że gdybym się wtedy do szkoły filmowej nie dostała, mój świat by się skończył. Dosłownie. Oczywiście piekielnie bałam się egzaminów, bo do głosu dochodziło poczucie, że jestem niewiele warta, a jednocześnie byłam zdeterminowana. Ale gdy przyjechałam na dzień otwarty do
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz