Byłam za idealna. Wywiad z Katarzyną Zielińską

Rozmawiała: Monika Stukonis, Fotografował: Bartek Wieczorek

Data publikacji: 08.07.2021

Byłam za idealna. Wywiad z Katarzyną Zielińską

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 08/2021.

Mówili o niej „panienka z dobrego domu z fortepianem”, nazywali „celebrytką z serialu”. Katarzyna Zielińska nie chciała być ani jedną, ani drugą. Trochę to potrwało, zanim znalazła w sobie siłę, ale teraz idzie już konsekwentnie własną drogą.

Spotykamy się w kawiarni w upalny letni dzień. Warszawa rozkwita energią. Knajpy są pełne ludzi, a temperatura uczuć między ludźmi wysoka, tak jakby każdy z nas chciał nadrobić stracony pandemiczny czas. Kasia jest drobna, uśmiechnięta i niezwykle ciepła. W kawiarni siada z podwiniętą nogą na krześle, przeprasza, że może będzie to wyglądać zbyt swobodnie, ale ona potrzebuje poczuć się komfortowo. Na spotkanie przynoszę egzemplarz PANI z Reese Witherspoon. Wiem, że to jej ulubiona aktorka i producentka. Kasia wyraźnie się rozpromienia. Od razu przegląda nasz magazyn, a wieczorem, po wywiadzie, w SMS-ie entuzjastycznie skomentuje tekst o Reese. 

PANI: Twoje zawodowe decyzje przypominają te podjęte wiele lat temu przez Reese Witherspoon. Kiedy przestała dostawać interesujące propozycje filmowe, założyła firmę, zakupiła prawa do ciekawych scenariuszy i wyprodukowała filmy i seriale, które dziś odnoszą wielkie sukcesy. Ty też jako producentka wyprodukowałaś trzy kasowe spektakle teatralne. Idziesz drogą Reese?

KATARZYNA ZIELIŃSKA: Chciałabym. (śmiech) Rzeczywiście kilka lat temu odeszłam z serialu „Barwy szczęścia”, w którym przez 10 lat grałam główną rolę. Poczułam, że jest mi za wygodnie. Pomyślałam, że oczywiście mogę tak żyć dalej. Mieć na koncie pieniądze, ale kompletnie się nie rozwijać. Uświadomiłam sobie, że oszukuję ludzi, że oni za chwilę to poczują, że po 10 latach jestem tą postacią znużona i znudzona, a nie chciałam nikogo oszukiwać. Pomyślałam wtedy, że muszę odejść. Trudno się odchodzi od rodziny, z którą się było 10 lat, a tak traktowałam swoją serialową ekipę, ale czułam, że zawodowo stoję w miejscu. Tata od dzieciństwa mówił mi, że aby się rozwijać, trzeba podejmować odważne decyzje, a czasem wręcz ryzykować. Podobne zdanie miał mój mistrz i nauczyciel, Leopold Kozłowski, ostatni klezmer. To on nauczył mnie interpretacji piosenki żydowskiej. Siadał przede mną, słuchał, co mówię, i powtarzał: „Kasia nie zapominaj, że nieustannie musisz się rozwijać. Nie możesz usiąść i powiedzieć „już nic nie robię, wszystko umiem, nie mam siły na nowe”. Myślę, że miałam w życiu dużo szczęścia, że spotykałam na swojej drodze dobrych, ważnych ludzi, którzy przekazali mi jakąś niesamowitą energię i kilka ważnych zdań, które siedzą we mnie do dziś. Kiedy byłam jeszcze w liceum w Starym Sączu, dostałam szansę udziału w warsztatach pani Sławy Przybylskiej. Poza tym, że szkoliła mój głos, uczyła interpretacji piosenki, uczyła też nas, młodych, po prostu życia. Zobaczyłam wtedy panią Sławę, która w wieku 60 lat zaczęła uczyć się hisz- pańskiego, bo uwielbiała podróżować i chciała poznać język, by lepiej zrozumieć kulturę Hiszpanów. To mi imponowało.

Była twoją pierwszą motywatorką?

Na pewno. Ona i jej mąż, Jan Krzyżanowski, uczyli mnie też celebrowania czasu. Że jeśli coś jest dla mnie ważne, warto, bym poświęciła temu uwagę taką na sto procent! Zachęcali do samorozwoju. Mówili, że czasem trzeba się odważyć i zacząć robić coś, co każe nam wyjść ze strefy komfortu.

Zrezygnowałaś z serialu. Nie było w tobie lęku, że ryzyko będzie zbyt duże, że pogorszy się twój status finansowy?

Byłam zdeterminowana, by zmienić moje życie. Miałam też wsparcie ważnych dla mnie osób. Poza tym zawsze byłam optymistką, widzącą szklankę do połowy pełną, więc wierzyłam, że kiedy zamknę drzwi, otworzą się przede mną inne. Choć muszę się przyznać, że czasami martwię się różnymi sprawami: zdrowiem, moimi synkami. Mój publiczny wizerunek wiecznie uśmiechniętej „Zieliny” różni się nieco od tego, jaka jestem prywatnie. Pandemia nauczyła mnie nieprzejmowania się aż nadto zawodowymi sprawami. Kiedyś, grając dużo latem, martwiłam się, co będę robiła jesienią. Dziś daję sobie prawo do tego, że może się nic nie wydarzyć, a wtedy ten czas traktuję jako czas dla mnie i dla mojej rodziny.

Martwisz się, bo masz wdrukowaną potrzebę bycia najlepszą? Prymuska, która bierze odpowiedzialność za cały świat?  

Kiedyś pewnie tak było, ale w pewnym momencie życia zaczęło mi to przeszkadzać. Że zawsze muszę być „jakaś”. Perfekcyjnie zrobiona, uśmiechnięta i z głową pełną nowych pomysłów na siebie i nowe role. Poza tym widzowie zaczęli we mnie widzieć tylko Martę Walawską, Kasia Zielińska gdzieś „zniknęła”. Nawet niektórzy zwracali się do mnie imieniem mojej bohaterki. Pamiętam, kiedy na mój debiutancki spektakl „Berlin, czwarta rano” przyjechał autobus pełen pań. Były oburzone, że my z Kacprem Kuszewskim gramy brzydkie postacie. Nie o to im chodziło. Chciały zobaczyć Marka Mostowiaka i Martę Walawską. A my z Kacprem byliśmy najszczęśliwsi, że wyszliśmy z serialowej szuflady, że udało się nam przełamać ten wizerunek. Wiesz, jaka była dla mnie najpiękniejsza recenzja po moim pierwszym autorsko wyprodukowanym spektaklu? Jeden z prestiżowych dzienników napisał „celebryci też mają talent”. Najpierw byłam oburzona, a za chwilę dotarło do mnie, że ktoś wreszcie nie zobaczył w nas tylko serialowych aktorów. Z „idealnym i perfekcyjnym” wizerunkiem walczę od czasów studiów. Jerzy Fedorowicz, dyrektor Teatru Ludowego w Krakowie, nazywał mnie „dziewczyną z dobrego domu z fortepianem”. Nawet nie wiesz, jak mnie to irytowało.

Dlaczego? To nie jest określenie pejoratywne. Z dobrego domu, czyli z takiego, gdzie dostało się solidne wykształcenie, gdzie słuchało się muzyki, oglądało filmy, czytało książki.

Byłam za idealna. Nie buntowałam się przeciwko rodzicom czy normom społecznym, nie nosiłam irokeza, nie wracałam „zszargana” nad ranem. Gdy po latach dzwonili do mnie dziennikarze i chcieli zapraszać mnie do programów śniadaniowych, bym wypowiedziała się na temat buntu przeciwko szkole czy autorytetom, odmawiałam, bo zawsze byłam tą grzeczną Kasią. Jedynym moim sprzeciwem w tamtych latach była odmowa wzięcia udziału w fuksówce na krakowskiej PWST. Byłam jedną z trzech osób na roku, które powiedziały „nie”. Potem nawet niektórzy starsi koledzy mnie ignorowali, traktowali jak powietrze. To była cena za odmowę udziału w fuksówce. Czułam się też gorsza. Dziewczyna ze Starego Sącza. Czułam się nie dość obyta i nie dość przebojowa jak pozostali. Ratowało mnie wtedy dwóch kolegów z roku wyżej – Tomek Kot i Krzysiek Pluskota. Kiedy widzieli, jak bardzo się przejmuję, podchodzili i mówili do mnie: „Ziela, fajna jesteś, nie przejmuj się, zaraz wszystko wróci do porządku dziennego”. Jakiś czas temu spotkałam Tomka Kota i powiedziałam mu, że jestem mu do dziś ogromnie wdzięczna

Pozostało 70% artykułu

Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów

Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Pani

PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH

  • Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
  • Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
  • Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
  • Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
  • Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki

4.9 zł miesięcznie

Kup teraz
Pani

Masz już wykupioną subskrypcję?

Zaloguj się