Alicja w krainie fanów. Wywiad z Alicją Majewską

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 3/2025
Ma tylko pozytywny „elektorat”. Starszych można zrozumieć – wspólnota pokoleniowych doświadczeń, nostalgia. Ale wśród fanów Alicji Majewskiej są milenialsi i młodsi. Tworzą nieformalną grupę nazwaną przez Artura Andrusa „jaśnie faństwo”. Jak się w tej aureoli odnajduje bohaterka? I czy największym fanem nie jest pewien Włodzimierz? Wszak to on trwa przy niej pół wieku. Uwaga, w tym tekście może kryć się recepta na długotrwały związek.
Wiosna będzie jej. Telewizyjna gala w Teatrze Wielkim i 20 koncertów w całej Polsce, na które już od dawna nie ma biletów. Na scenie: Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz. Okazja? 50-lecie ich scenicznego pożycia. Co zaśpiewać, jak streścić tyle dekad? Przypomnijmy: dziewczyna z podsandomierskich Olbierzowic, córka nauczycieli-społeczników już jako kilkulatka zachwyca talentem muzycznym – „po tatusiu”. Śpiewanie bierze górę nad innymi zajęciami w czasach studenckich (pedagogika w Warszawie). Alicja występuje w zespole Partita, potem solo. Na początku lat 70. poznaje kompozytora Włodzimierza Korcza i zauważa prawidłowość: gdy jedzie z jego piosenką na festiwal, wygrywa. A jak z inną, nie. Wniosek jest prosty – trzymać się Korcza. I dobrych tekściarzy: Czapińskiej, Kofty, a zwłaszcza Młynarskiego. Twórczemu duetowi tych panów Majewska zawdzięcza największe przeboje, z Jeszcze się tam żagiel bieli na czele. Piosenka napisana w 1980 r. na festiwal Ludzie i Morze w NRD to kamień milowy. Drugi ważny moment? Rok 2015, kiedy Alicja i Włodzimierz świętują w Opolu 40-lecie. Ludzie zachwycają się: ależ ci artyści w formie, ależ piosenki melodyjne! Duch czasów sprzyja, po latach odrzucania tego, co powstało przed rokiem ’89, wracamy do tamtej muzyki. Doceniamy jakość, która kiedyś wydawała się oczywista, a na tle współczesnej sieczki jaśnieje jak diament. Zaczyna się świetna passa duetu Majewska & Korcz – płyty z nowymi piosenkami, kalendarz koncertowy zapchany do ostatniej linijeczki. I tak jest do dziś. Lampa nad stołem w kuchni jej domu na Zaciszu wyznacza przytulny krąg do rozmowy, Alicja serwuje herbatę z aromatem pomarańczy i pokazuje mi kartkę z piosenkami na jubileuszowy koncert. To nie jest wersja ostateczna, dyskusje w Włodkiem trwają. „Wszystkie piosenki kocham, ale nie mogę wszystkich umieścić. Żagiel oczywiście, ale przecież i Być kobietą czy Odkryjemy miłość nieznaną. I coś z tych nowych – z XXI wieku, żeby nie było, że tylko dawne hity. Zbyszek Wodecki mówił: nowego Żagla już nie wylansujesz. Może i się nie wylansowało, ale parę nowych piosenek zostało ze mną” – mówi artystka. W koncercie będzie nawet – pozornie niepasująca do niej – Szalona krewetka z najnowszego albumu z Andrusem. Tego chcą fani. A oni są ważni. Alicja przynosi fotoksiążki zrobione przez wielbicieli. Wspólne ujęcia z koncertów, zakulisowe śmichy-chichy, cytaty z wywiadów (z przyjemnością stwierdzam: również z TS), zabawne komentarze. Widać, że to całe – jak się teraz modnie mówi – uniwersum. Społeczność. Alicji kraina fanów.
Twój STYL: Na niedawnym koncercie miałam okazję poznać kilkoro. Przemili ludzie. Jak pani się czuje z takim zastępem wielbicieli?
Alicja Majewska: Mam dystans do tego zjawiska i oni – mam nadzieję – też. Wszyscy się tym bawimy. Włodka tytułują „maestro”, co go – jak myślę – trochę peszy, a trochę cieszy. Żartobliwie konkurują o moje względy. Ale też czują się odpowiedzialni. Często na koncert przyjeżdżają przede mną, pokazują, jak dotrzeć do garderoby. Pomagają w sprzedaży płyt, robieniu zdjęć. Są ważni, nie tylko w trasie. Ryszard, niezwykle szlachetny człowiek, jest specjalistą od opery i teatru, wyciąga mnie na premiery. Ostatnio, kiedy się źle czułam, przywiózł domowy rosół. Ależ mi się przydał! Bo w domu miałam tylko mrożone prawdziwki, zebrane specjalnie dla mnie przez pana Grzesia z agencji koncertowej. Gospodynią jestem średnią, ściboliłam je na maśle, potem ze śmietaną. A tu Ryszard z rosołem. I jeszcze udko było, pyszne! Najpierw nie chciałam, żeby przyjeżdżał, bo może kłopot. A potem byłam zadowolona. Przepraszam, oddalam się tematu, jestem dygresistką…
To nie pierwsza nasza rozmowa dla TS – czekam cierpliwie na powroty do wątków głównych. Wiem, że będą.
W kwestii fanów – mam wrażenie, że w każdym pokoleniu są osoby czułe na ten rodzaj melodyki i literackiego języka. Wiem, że cenią poziom tekstów i muzyki. Gdy mówię na koncertach, że – mimo obowiązujących dziś trendów – nie napisałam sama ani jednej piosenki, dostaję brawa. Bo śpiewam utwory stworzone przez znakomitych tekściarzy i pewnego niezłego kompozytora. Ostatnio zapytałam jedną z bardziej wytrwałych fanek: Paulina, byłaś na koncertach już ze sto razy? A ona: Setny raz był dawno w Poznaniu, dziś jest sto trzynasty! Anka świetnie fotografuje, Dominik i Wiktor to ojciec z synem, jest też pewna posłanka z mężem. Edyta – moja osobista służba zdrowia. Wiktoria ma świetne oko – mój TikTok to jej robota. Magda – zawsze pierwsza. Michał z Łukaszem… O, a tu Damian! (oglądamy dalej albumy – red.), fryzjer z Ciechanowa. Marzył, że jak wreszcie założy salon, to nas zaprosi na otwarcie. Akurat wracaliśmy z Sopotu, zajechaliśmy. Cały lokal w naszych zdjęciach, tort, znajomi, sąsiedzi. Damian szczęśliwy. Fajni ludzie ci nasi fani!
Kto to wszystko zaczął?
Agatka z Częstochowy. 45 lat temu znalazła jakoś sposób, by do mnie dotrzeć, i dziś jest na prawach członka rodziny, wspólnie spędzamy święta. Była bizneswoman, która postawiła na macierzyństwo. Ma trójkę dzieci, kilka lat temu niestety zmarł jej mąż. O jej synku muszę opowiedzieć. Kiedy był mały, na koncertach patrzył na Włodka Korcza i „grał” na kolanach jak na klawiaturze. Rodzice zastanawiali się, czy kupić instrument. Poprosili Włodka o przesłuchanie. On uznał, że dziecko ma dobry słuch i poczucie rytmu, ale ewentualne kształcenie muzyczne radził traktować w kategoriach ogólnorozwojowych, bo droga długa, wyboista, a efektów nie da się przewidzieć. Po latach okazało się, że Piotruś trafił na znakomitą nauczycielkę, pod skrzydłami której zaczął wygrywać konkursy. Niedawno miałam dla Fundacji TVN w telewizji zaśpiewać Żyć się chce, Włodek akurat zachorował. Mówię: może Piotruś? I zagrał z kwartetem na żywo! W ubiegłym roku raz jeszcze przyszło mu zastąpić Włodka w moim minirecitalu i zebrał nie mniejsze brawa od moich.
WŁODZIMIERZ COACH
Majewska dobrze pamięta pierwsze spotkanie z Korczem w 1971 roku. Dlaczego? Bo wtedy urodził mu się syn – muzyk sumitował się, że spóźnił się na spotkanie. „Łatwo policzyć – tyle lat się znamy, ile ma Kamil” – mówi artystka. Wkrótce związali się zawodowo na stałe. Proponowano jej nawet wydanie płyty w dwa miesiące (za komuny kosmos, album powstawał raczej w dwa lata). Warunek jeden – bez Korcza. Nie zgodziła się i do dziś nie żałuje. On mawia: „Alka zawsze śpiewa, jakby robiła to pierwszy raz i chciała zwyciężyć. Zagrałem z nią tysiące koncertów i nigdy się nie nudziłem”. Skazani na siebie – żyją długo i szczęśliwie? Tak, ale to nie jest obrazek z lukru. W środowisku Korcz słynie z dyscypliny i surowości. Alicja zaś ma – jak mówi – „nademocjonalność i nadruchliwość”. Czasem trudno tym wszystkim zarządzać.
Gdybym panią obudziła w nocy i zapytała: praca z Korczem to szczęście czy znój, pierwsza odpowiedź byłaby...?
„Praca z Korczem to oczywistość!”. Tak się od niego uzależniłam, że inna możliwość nie przeszła mi przez głowę. Trudno uwierzyć, że to już tyle czasu. Jak pisała Magda Czapińska w piosence dla mnie – zresztą był to szlagwort podsłuchany w aptece – „życie jest piękne, lecz krótkie jak przeciąg”... Przeszliśmy razem 50 lat. I to nawet dziarskim krokiem, nie kuśtykając. Choć może parę potknięć było... No dobrze: to cud, żeśmy się nie pozabijali.
Bo różnica charakterów?
Bo Włodek wie coś od razu i na pewno, a ja ewentualnie i po chwili. I on ma prawo być zniecierpliwiony moją niepewnością, zwłaszcza kiedy sprawa dotyczy obojga. Ostatnio spieramy się o listę piosenek na jubileusz. Rzucam tytuł, co do którego mam wątpliwości. On: „Przecież już to klepnęłaś”. „Nie, Włodku, nie klepnęłam, chcę przegadać”. On sarka: „Ja mam tak z tobą całe życie”. Na co ja: „I tak już będziesz miał!”. Bo ja zawsze będę roztrząsać, wątpić.
Jest perfekcyjny do szlag-trafienia, jak mówił o nim Zbigniew Wodecki. Ale nazywa siebie „komfortem Alicji Majewskiej”.
Gdyby tu był, dodałby: bo nikt inny z Alką nie wytrzyma. Wiem, że miałam szczęście, trafiając na niego. Sama nie potrafiłam się przebijać. To inni dostrzegali we mnie potencjał. Mąż (nieżyjący już dziennikarz Janusz Budzyński, związany z Alicją w latach 1972–1984 – red.) twierdził, że gdyby to od niego zależało, w radio nadawaliby tylko moje piosenki. To on wypatrzył Włodka. Dzięki temu miałam szansę nie stać w miejscu, tylko drobnymi kroczkami iść do przodu. Włodek pisał oratoria, pastorałki – było nad czym pracować; nie, że w kółko śpiewałam Żagiel. Odkąd pamiętam, co jakiś czas słyszę, że znowu się rozwinęłam. Zastanawiam się: hm, od jakiego dna musiałam zaczynać.
Czy przez te pół wieku szliście na kompromisy?
Ile się nawalczyłam z Włodkiem, żeby na scenie nie nosił piterka. On uważa, że ważne rzeczy trzeba trzymać przy sobie. I przez piterek odst
Pozostało 70% artykułu
Artykuł dostępny tylko dla subskrybentów
Kup subskrypcję, aby mieć dostęp
do wszystkich artykułów miesięcznika Twój Styl
PRENUMERATA AUTOODNAWIALNA WYDAŃ CYFROWYCH
- Wyjątkowa oferta cenowa tylko dla subskrybentów
- Dostęp przez przeglądarkę internetową lub dedykowaną aplikację
- Automatycznie odnawialne zamówienie bez dodatkowych procedur
- Możliwość rezygnacji z subskrypcji w dowolnym momencie
- Ulubione treści zawsze w zasięgu ręki
4.9 zł miesięcznie
Kup teraz